niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział VII.

      Mam ochotę pobiec za nim, zatrzymać go, potrząsnąć nim i krzyczeć z całych sił, żeby nie odchodził, aż doszczętnie zedrę sobie gardło a powietrze uleci z moich płuc, ale nie mogę. Siedzę na ziemnym głazie i pocieram o niego dłonią w nadziei, że chłopak sam wróci. Nic się nie dzieje. Nie słyszę kroków, nikt się nie zbliża, a on nie wraca. Siedzę tu przez następne kilka godzin, a jego wciąż nie ma i nie będzie. Przepadł, straciłam go, straciłam bezcenną pomoc w odnalezieniu Lucyfera. Nie mogę uwierzyć, że byłam tak głupia i pozwoliłam sobie poddać się emocjom. Uderzam pięścią w skałę, by wywołać ból i sprawić, że ciepłe, słone krople wreszcie popłyną po moich policzkach, ale nic się nie dzieje. Moja skóra wciąż jest sucha, niewidzialny sznur zaciska się na moim sercu wraz z myślą, że mogę nigdy nie odnaleźć Lucyfera, że nigdy go już nie zobaczę. Nagle budzi się we mnie niepohamowana wściekłość. Na Łysola, na Mathisa. Rany, nawet na Lucyfera, ale przede wszystkim na siebie za to, że byłam tak głupia, naiwna i tak łatwo dałam się ponieść. Za to, że przez ostatni czas gorączkowo trzymałam się myśli, że chłopak mi pomoże, by teraz zepsuć wszystko i samej sobie odebrać szansę na powodzenie.
      Rozglądam się wokół, wsłuchuję w delikatne pogwizdywanie ptaków skrytych między liśćmi i szelest towarzyszący krokom przechodzących w pobliżu zwierząt, których teren naruszyłam. Siedzę spokojnie, niemal się nie ruszam nie licząc upartego postukiwania paznokciami o szorstką powierzchnię kamienia i gwałtownego szarpania za brzeg szaty. Zaciskam zęby i z trudem spoglądam w kierunku, w którym udał się Mathis, ale nikogo tak nie dostrzegam. Wzdycham ciężko i z dziwnym smutkiem podnoszę się z miejsca. Jak przez mgłę dociera do mnie obraz drzew próbujących utrzymać uginające się gałęzie, wiatr się wzmaga, moja szata wiruje, włosy tańczą wokół twarzy, nogi niosą mnie same. Podążam w kierunku zupełnie odwrotnym do tego, w którym odszedł chłopak. Mrugam z trudem, próbuję przejrzeć przez zbierającą się w moich oczach błyszczącą taflę odgradzająca mnie od świata, ale nie potrafię. Ramię zahacza o pień, ale idę dalej nie przejmując się żadnymi przeszkodami. Potykam się kilka razy, podpieram o głazy, chwytam niskich konarów. Nie mam pojęcia dokąd zmierzam, idę przed siebie, czuję na plecach silne uderzenia powietrza. Odwracam się w poszukiwaniu ich źródła i wbijam wzrok w niebo. Tępo wpatruję się w zbierające się wkoło ciemne chmury i wir powstający ponad moją głową. Nie dociera do mnie sens tego, co wiedzę, więc stoję jak zaczarowana. Po kilkunastu sekundach zamroczenia do mojej świadomości przedziera się wizja wielkiego tornada przechodzącego przez miasto, zabierającego ze sobą setki ludzi, pozostawiającego tych, którzy przeżyją bez miejsca, do którego mogliby wrócić. To charakteryzuje żywioł. Jest zimny, bezlitosny, nie wybiera i rządzi się swoimi prawami, na które śmiertelnicy nie mają wpływu. Takim żywiołem jest Śmierć. Ja jestem żywiołem, zabieram Dusze, nie czuję się winna z tego powodu. Nigdy nikogo nie uratowałam. Aż do teraz. Jeden młody chłopak wystarczył, żeby coś się zmieniło. Ale tornado nie ugnie się pod pragnieniem odnalezienia przyjaciela. Nie oszczędzi nikogo ani niczego. To jest moja słabość. Mnie można zmienić, cyklonu nie. Ja mogę zrezygnować, a wiatr będzie gnał przed siebie dopóki się nie rozpłynie. Moja wolna wola, moja umiejętność myślenia i moje człowieczeństwo są moimi największymi słabościami i najlepszymi zaletami. Ludzie często zapominają, dlaczego nie należy igrać z ogniem i to ich gubi.
      Płynnym ruchem odwracam się na palcach i biegnę, po raz kolejny tego dnia, omijając wszelkie przeszkody pojawiające się na mojej drodze. Ignoruję szum rozlegający się w moich uszach, tak silny, że wszystko inne zostaje przez niego zagłuszone. Moje oczy zaczynają łzawić przez pęd powietrza uderzającego we mnie z niewiarygodną siłą. Odgarniam z twarzy czarne kosmyki i w tej samej chwili czuję, jak wiatr pcha mnie do przodu, próbuje zwalić z nóg. Napinam wszystkie mięśnie łącznie z tymi, o których istnieniu nie miałam pojęcia ale to na nic. W momencie, w którym tracę równowagę moje stopy odrywają się od ziemi, a ręce rozsuwają się na boki. Włosy zasłaniają mi widok, materiał szaty wiruje wokół mnie i owija mi się w pasie. Próbuję krzyknąć, ale wszystkie dźwięki nikną w huku otaczającym mnie ze wszystkich stron. Przestaję czuć twarde gałęzie rozdzierające skórę na moich ramionach. Zimny podmuch wiatru łagodzi pieczenie, ale już po kilku sekundach przeszywa mnie palący ból w piersi. Powietrze nie może się przedrzeć do płuc, które desperacko się go domagają. Burza? Pioruny? W chwili, w której w mojej głowie pojawia się ta myśl, obok mnie błyska, a w przestrzeni wokół rozpływa się elektryczna biel oświetlając na moment moje ciało. Ignoruję włosy unoszące się na moich rękach i mocniej zaciskam powieki. Myślę o Lucyferze, o misji, o tym, że muszę go odnaleźć. Nagle do mojej głowy dobiera się nieproszony obraz łobuzerskiego uśmiechu Mathisa, a ja tracę koncentrację i miotam się, jakbym próbowała zrzucić z siebie ohydnego robala. O tak, Mathis – robal. Cóż za porównanie.
Czuję jak wiatr targa mną na wszystkie możliwe strony, przewraca głową w dół, na plecy, brzuch, uderza w kończyny, wykręca głowę. Wzmaga strach i wywołuje paniczną klaustrofobię. Czuję się jak w ciasnym pomieszczeniu, którego ściany są coraz bliżej i bliżej... Chcą mnie pochłonąć, zniszczyć, złamać. Ich celem jest unicestwienie mnie, mojego ciała i duszy, która już dawno skryła się głęboko w środku i nie ma zamiaru ujrzeć światła dziennego.
      Szorstki pył dostaje się do moich nozdrzy i wywołuje atak dzikiego kaszlu, którego sama nie słyszę. Wreszcie udaje mi się nabrać trochę powietrza, płuca przestają wykręcać się pod każdym możliwym kątem, a mięśnie odrobinę się rozluźniają. Próbuję wmówić sobie, że to tak jakbym pływała, tylko pod wodą, z zamkniętymi oczami. Hałas otaczający mnie ze wszystkich stron nie pomaga w odtwarzaniu tego obrazu, a paraliżujący strach nie jest najlepszym przyjacielem wyobraźni i kolorowych myśli.
Z całych sił skupiam się na sobie, swoich dłoniach i rozdartych spodniach. Słyszę świst, po którym następuje mocne, bolesne uderzenie zapierające dech w piersi, zmuszające do otwarcia oczu, do których natychmiast wraz z powietrzem dostają się odłamki kory i źdźbła trawy. Spadam, tracę wysokość, kręcę się wokół własnej osi, łzy wypływają z moich oczu, wyciśnięte przez wiatr i uniesione ponad moją głowę. Dostrzegam pod stopami zieleń i zarys drzewa. Desperacko wyciągam ręce, by złapać się gałęzi. Chwytam konary w pięści i spowalniam lot, czuję jak coś strzela w moim prawym ramieniu. Zaciskam zęby z bólu i potrząsam głową by przywrócić sobie trzeźwość umysłu.
      Nie działa to długo, bo już bo kilku sekundach słyszę głuchy trzask i wszystko wokół mnie znika.

      Otwieram oczy i gwałtownie siadam, wywołując mocne zawroty głowy i ostry ból w całym ciele. Myślę o tym, skąd się tu wzięłam i jak na komendę w moim umyśle przewijają się sceny sprzed upadku. Przypominam sobie kłótnię z Mathisem, moje rozterki i wirujące powietrze. Na samo wspomnienie robi mi się niedobrze i przyciskam palce do skroni. Wzdycham głośno i rozglądam się wokoło, w poszukiwaniu czegoś znajomego co mogłoby mi powiedzieć, gdzie się znalazłam. Dostrzegam wielki głaz skryty między pniami po mojej prawej stronie. Ostrożnie podnoszę się z ziemi i niepewnie staję na nogach. Kołyszę się, obraz rozmywa mi się przed oczami, wszystko zlewa się w jedną, bezkształtną masę. Mrugam i rozlana maź przyjmuje wreszcie ostre barwy. Przeklinam w duchu i powoli, krok za krokiem udaję się w stronę kamienia. Kilka razy omal nie tracę równowagi, a moje nogi włóczą się za mną ciężko. Opieram cały swój ciężar na twardej skale i oddycham z trudem. Przełykam ślinę raz za razem, nie mogąc się uspokoić. Moja ręka z pewnością była złamana, ale teraz jest tylko obolała i stłuczona. Uroki bycia Śmiercią.
Kieruję się w stronę, jak myślę, gór. Przedzieram się przez zarośla, skrawki mojego ubrania zostają na gałązkach. Zbieram je natychmiast, nie chcąc zostawiać po sobie żadnych śladów. Zdecydowanie poruszam się po trzaskających patykach i co chwilę czuję, że uderza we mnie uczucie „deja vu”, jakby to już się kiedyś wydarzyło. Cóż, te wszystkie emocje źle na mnie działają.
      Nareszcie wychylam głowę zza pnia i staję na skraju lasu, a przede mną rozpościera się widok pięknych, ośnieżonych gór, których szczyty nikną w chmurach. Ten, kogo szukam musi być w jednej ze skalnych jaskiń. Ostrzegał mnie, pewnie, ale komu bym uwierzyła, że coś takiego się stanie? Wyśmiałabym nawet siebie.
      Idę, zadzieram resztki szaty do góry i delikatnie stąpam po grząskiej ziemi ukrytej pod wysoką trawą. Chmury rozstępują się i czuję na twarzy ciepłe promienie słońca muskające mój policzek. Mrużę oczy by ochronić je przed światłem i rozkładam ręce, łapiąc równowagę. Chwieję się i wpadam nosem prosto w mokrą, pluskająca maź, która z ochota rozsmarowuje mi się na skórze. Prycham z niezadowoleniem i przecieram twarz dłonią by pozbyć się tego ohydztwa. Próbuję wstać, gdy nagle czuje na ramieniu czyjś mocny, pewny chwyt. Tracę czucie w nogach i wciskam tyłek z ziemię. Spoglądam w górę i odwracam się gwałtownie, by spojrzeć napastnikowi w oczy, przy czym wysuwam zza paska sztylet, czując w duchu wdzięczność, że zawsze noszę je mocno zawiązane.
      Zamieram widząc, kogo mam przed sobą. Mężczyzna przeczesuje palcami siwą brodę, układa nienaganna kamizelkę i wyciąga nogę z błota, czemu towarzyszy głośne chlupnięcie. Moje niedowierzanie i zdziwienie widocznie go bawi, bo uśmiecha się półgębkiem i mruga do mnie porozumiewawczo. Podaje mi rękę, a ja przyjmuję pomoc, czego nie zrobiłabym, gdyby zaskoczenie ni sparaliżowało części mojego mózgu odpowiedzialnej za myślenie. Kręcę głową, otrzepuję ubranie i opieram dłonie na biodrach.
- Proszę, proszę – mruczy starzec. - Kogo my tu mamy?
- Nie czas na żarty i przekomarzanie – odpowiadam. - Mamy problem.
- Wiem. Chodź za mną, porozmawiamy na spokojnie.
      Wbijam w niego nierozumiejące spojrzenie i marszczę brwi.
- Las potrafi słuchać – mówi. - Ty sama wiesz to najlepiej.

WRESZCIE! Długo oczekiwany, utęskniony! :D Wybaczcie, ale brak weny dał mi się we znaki, to również nie jest do końca takie, jakie bym chciała, ale jest. Przepraszam za literówki i wszystko, ale postanowiłam nie czekać do jutra i dodać go dzisiaj, bez dokładniejszych poprawek. Nie będę Was przecież tak długo męczyć :) Piszcie jak am się podobało <3
Pozdrawiam,
Nika

środa, 30 października 2013

Rozdział VI.

      Biorę głęboki wdech i wciągam do płuc maksymalnie dużo powietrza. Czuję chłód przelatujący przez mój nos, moje dłonie zaciskają się w pięści, oczy pozostają wpatrzone w bruneta.
- Jesteś największym idiotą jaki kiedykolwiek miał okazję stąpać po tej planecie a wierz mi, że było ich wielu! - krzyczę, ignorując fakt, że ktoś może mnie usłyszeć. - Mówiłam ci, że masz tu zostać, nie ruszać się i czekać na mnie, dokładnie w tym miejscu! - Tupię nogą dla podkreślenia każdego z ostatnich wyrazów. - Ty natomiast byłeś na tyle bezmyślny, żeby nie tylko mnie nie posłuchać, ale jeszcze wejść do miejsca, w którym pod żadnym pozorem nie chciałabym cię widzieć!
      Dyszę ciężko, brakuje mi powietrza. Patrzę na niego z furią, a on nawet nie raczy podnieść na mnie wzroku. Czuję, jak ogarnia mnie jeszcze większa wściekłość, o ile to w ogóle możliwe. Robię mechaniczny krok w jego stronę, a z mojego gardła wydobywa się jęk irytacji. Umysł zalewają mi setki myśli kołaczących o ściany mojej czaszki z taką siłą, że mam wrażenie, jakby kość zaraz miała się rozkruszyć. Skronie pulsują, serce bije szybciej z wysiłku, a paznokcie wbijają się we wnętrze zaciśniętej dłoni. Rozglądam się wokół, spoglądam na twarde, wytrzymałe drzewa, które pomimo wiatru, deszczu czy nawet interwencji człowieka walczą o swoje miejsce. Patrzę na błyszczące w promieniach słońca gładkie liście, trzymające się kurczowo mocnych gałęzi. One przynajmniej mają twarde oparcie, coś, co powstrzymuje je przed upadkiem, dopóki nie jest zmuszone puścić, by uratować siebie, a one nie mają nic przeciwko temu. Nie mogą mieć.
      Zaciskam powieki i odwracam się plecami do chłopaka, wzdychając teatralnie. Jestem dogłębnie wkurzona i nie mam zamiaru tak łatwo odpuścić, o nie. To jeszcze nie koniec. Myślę o tym, jaki był głupi, skupiam się na gniewie, który znów wzrasta i gotuje się we mnie, by wybuchnąć jak granat, którym niewątpliwie teraz jestem.
- Słuchaj jak do ciebie mówię! - Tracę panowanie nad sobą. - Patrz na mnie!
      Pozostaje niewzruszony, a nawet prostuje się wyzywająco co sprawia, że krew w moich żyłach zaczyna się gotować. Mam go dość, że już nie wspomnę o jego bezmyślności i bezgranicznej głupocie. Jest dla mnie nikim, powtarzam sobie. Bez niego też znajdę Lucyfera, a on sam jest dla mnie nikim.
      Chwytam w dłonie jakiś patyk długości mojego ramienia i przełamuję go na pół. Trzask rozlega się nieznośnym echem po całym lesie. Pocieram butami o trawę, rozglądam się i uważnie badam teren, staram się zapamiętać każdy szczegół. W końcu okręcam się na palcach i puszczam pędem prosto przed siebie. Skręcam za skałami, z nadludzką precyzją omijam wystające zdradziecko korzenie , które tylko czekają, aż wpadnę w pułapkę. Kluczą między drzewami, zasłaniam oczy dłońmi, kiedy liście obijają się o moją twarz. Chwila nieuwagi i uderzam w sosnę, ale umiejętnie się od niej odbijam, a za mną z drzewa sypią się igły. Coś mi to przypomina, w mojej głowie powstaje podobny obraz, jaki mam przed oczami, ale wokół jest ciemno, a pnie zasnuwa mgła. Czuję przenikające mnie na wskroś uczucie zagrożenia, które znika równie szybko, jak się pojawiło i zabiera ze sobą dziwny obraz. Po moim czole spływa kropla potu, którą unicestwiam jednym płynnym ruchem ręki.
      Potrząsam głową i rozglądam się w poszukiwaniu cichego, bezpiecznego i, co najważniejsze, niewidocznego miejsca. W oddali dostrzegam, że drzewa rosną gęściej, a ich pnie nikną w krzakach, więc kieruję się w tamtą stronę. Liście szeleszczą pod moimi stopami, z każdym krokiem jestem bliżej celu. Wiatr szumi mi w uszach i rozwiewa włosy wywołując uczucie lekkości i wznoszenia się w powietrze. Mam ochotę krzyczeć i walić w drzewa z wściekłości, ale zamiast tego biegnę przed siebie i nawet nie próbuję patrzeć pod nogi. Słyszę delikatny śpiew ptaków, stukot dzięcioła obrabiającego korę i szuranie pazurów wiewiórki. Pęd powietrza zmusza mnie do przymknięcia łzawiących oczu, słone krople spływają po policzkach a ja uświadamiam sobie, że to nie tylko przez wiatr. Ta słabość tylko potęguje mój gniew i sprawia, że obijam się o niemal każde drzewo i kopię każdy kamień, który potoczy mi się pod nogi. Pięknie, mszczę się na niewinnej naturze nieożywionej zamiast na tym beznadziejnym niebieskookim idiocie. Do czego to doszło.
      Skręcam po raz kolejny wywołując nagły ruch powietrza co sprawia, że kolorowe liście wirują wokół mnie i odlatują, każdy w swoją stronę, wolne, ale bez oparcia. Sama jestem teraz jak jeden z nich. Zwiędły, samotny, czarny liść obracający się powoli, nie mogący znaleźć dogodnego miejsca. Swojego miejsca. A kiedy już układa się na ziemi, zostaje brutalnie zdeptany przez bezmyślne istoty takie jak ja. Ale co mnie obchodzą jakieś tam liście, jestem Śmiercią, a one nie żyją, nie zabieram ich do Podziemia, nie mają dusz... Kolejne podobieństwo. Dobra, mam duszę, ale już dawno skryła się gdzieś w głębi mojego serca i nie ma w planach ujawnienia się. Moje sumienie również wybrało się na wakacje i nie zamierza prędko z nich wracać, a mnie to odpowiada, dzięki temu mogę spać spokojnie, działać i nie przejmować się wyrzutami, jakie dopadną mnie potem. One zwyczajnie się nie pojawią, a ja nie będę zwracała uwagi na takie bzdury.
     Zakręcony potok myśli przerywa szarpnięcie za nogę i palący ból w kostce. Zdążam spojrzeć w dół i dostrzec wystający z ziemi zdradziecki korzeń. Tracę grunt pod nogami, przez chwilę unoszę się w powietrzu. Odbijam się od drzewa, nie mogę złapać równowagi, upadam i turlam się w dół stromego zbocza pokrytego liśćmi i zarośniętego drzewami oraz krzakami, przez które przelatuję. Po twarzy spływają mi strużki krwi, czuję lekkie pieczenie w miejscach, w których gałązki przecięły skórę. Uderzam nosem o ziemię, metaliczna ciesz spływa mi na język, korzeń rozrywa dolną wargę wywołując palący ból, który mój mózg rejestruje z zawrotną szybkością. Bezwładnie toczę się dalej, próbuję się zatrzymać, złapać czegoś, wbijam paznokcie w zimną, wilgotną ziemię, ale to nie pomaga, ani trochę nie zwalniam. Moje nogi ocierają się o pnie, głowa cudem omija drzewa. Włosy zaplątują się w patyki, zostają za mną, liście oblepiają ubranie, wszystko wokół wiruje, jest niewyraźne, rozmazuje mi się przed oczami, kiedy próbuję je otworzyć. Rejestruję tylko szum towarzyszący zgniataniu liści, robaków, trzaskające gałązki, kamienie pod moim ciałem, wbijające się w nie bezlitośnie. Słyszę odgłos rozrywającego się materiału, czuję chłód na plecach i prawym ramieniu, coś przebija mi łydkę, tłumię okrzyk bólu rozsadzający mi gardło. Zagryzam wnętrze policzka, by skupić się na krwi spływającej na podniebienie, wirującej w moich ustach. Ledwie mogę oddychać, kawałki kory zasypują moje nozdrza kiedy próbuję zaczerpnąć powietrza i przepuszczają niewielką jego część. Płuca wołają o więcej, ciało domaga się końca tego szaleńczego wyścigu z samym sobą. Nic nie mogę zrobić. Próbuję zwinąć się w kłębek, ale wiatr rozpycha moje kończyny, nie pozwalając im się złączyć, zakazując kręgom się złożyć. Muszę być skałą. Muszę dotrwać do końca.
      Nagle wszystko wokół mnie gwałtownie się zatrzymuje, moje ciało wygina się w łuk, ręce i nogi lecą do przodu, ale brzuch zostaje zatrzymany przez drzewo. Wnętrzności podchodzą mi do gardła, żebra ledwo wytrzymują nacisk, moje oczy niemal wyskakują z orbit, krew rozchlapuje się przede mną, opada na liście w postaci miliona czerwonych kropli. Kręci mi się w głowie, która opada na ziemię, przytłoczona własnym ciężarem. Ręce drętwieją, nogi uginają się pod wpływem ognistego bólu rozchodzącego się po całym moim wnętrzu. Dłonie same zaciskają się w pięści i podsuwają do twarzy. Otwieram usta i wbijam zęby w zbielałe kostki, nie panuję nad sobą, ból kontroluje moje ruchy, nie pozwala rozluźnić mięśni. Zapadam się w sobie, kurczę do środka, ściskam jak najbardziej, pragnę zniknąć i nigdy nie wracać. Nie widzę niczego, co jest obok, nie dociera do mnie żaden ptasi świergot, żaden szelest liści, cierpienie zagłusza wszystko.
      W końcu do mojej świadomości przebija się krzyk. Ludzki głos wrzeszczący jakieś słowa. Nie, jedno słowo.
- Silver!
      Moje imię. Pamiętam, że to moje imię. Znajomy głos, znajome słowo. Znienawidzony głos, którego nie chcę słyszeć.
      Szeroko otwieram oczy, ból nagle przestaje mieć znaczenie, spycham go w najgłębsze zakamarki mojego umysłu. Zrywam się gwałtownie, podpieram o pień, kiedy zaczyna kręcić mi się w głowie. Odpycham się, omijam drzewo i biegnę, nie zwracając uwagi na to, że wszystko wiruje. Czuję kłucie w nodze, pieczenie na twarzy, zimne powietrze na nagiej skórze, z której zsunął się podarty materiał. Nagiej skórze? On za mną biegnie, słyszę trzaskanie liści i patyków pod jego stopami przy każdym kroku, jaki wykonuje w moją stronę. Wiatr rzuca moimi włosami na wszystkie strony, strzępy szaty trzepoczą za mną. Nogi odmawiają posłuszeństwa, ale jakimś cudem zmuszam je do zwiększenia prędkości. Biegnę rozpędzona tak mocno, że choćbym chciała, nie mogę tak po prostu się zatrzymać. Albo zrobię to w końcu powoli, delikatnie zwalniając, albo zatrzyma mnie coś innego, a bolesne zderzenie z drzewem powtórzy się, ale tym razem już się tak łatwo nie podniosę, choćby brunet stał tuż przy mnie.
- Stój! - rozlega się za moimi plecami, mocny głos odbija się echem i wraca do mnie, otaczając ze wszystkich stron moje uszy, które najchętniej bym teraz odcięła.
      Nie pozwolę mu się dogonić, nie ma takiej możliwości, muszę przyspieszyć. Niemal potykam się już o własne nogi, ale udaje mi się zwiększyć tempo. Niebezpiecznie pochylam się do przodu, łapię równowagę, ale jest coraz trudniej. Mam ochotę krzyczeć i walić we wszystko wokół, ale postanowienie ucieczki przeważa nad wszystkim innym. Zbiegam w dół zygzakiem, obijając się o pnie, powiększając siniaki powstające na moich ramionach. Za którymś razem słyszę jego kroki, jest coraz bliżej. Gwałtownie rzucam się w prawo, celując w kępę krzaków w nadziei, że mnie zatrzymają, ale nie trafiam i znów zsuwam się po zboczu. Moje ciało wydaje się już doszczętnie wyniszczone, ale nie, jak widać wszystko da się załatwić. Kamienie w plecach, poharatana twarz, rozcięte dłonie i poobrywane paznokcie to jedne z łagodniejszych skutków turlania się po liściach, odłamkach skał i ostrych patykach. W końcu zbocze się kończy, ale to nie koniec mojej leśnej przygody, ponieważ kończy się gwałtownym, niezwykle stromym spadkiem w dół, na spiczaste głazy wielkości średniego samochodu. Moje nogi zsuwają się pierwsze, ciągnąć za sobą resztę ciała. Próbuję złapać się czegoś w miarę stabilnego i wytrzymałego, ale w moje dłonie wpadają tylko zgniłe liście i małe kamyki. Odpuszczam, zerkam w dół, na moje stopy zbliżające się do ziemi, zamykam oczy i czekam na uderzenie, zamiast którego czuję nagłe szarpnięcie, a ręka niemal wyskakuje ze stawu. Zadzieram głowę i napotykam spojrzenie głębokich niebieskich oczu wyrażających dogłębne przerażenie i wytrwałość. Jego palce zaciskają się na moich, ramiona są napięte. Powoli ciągnie mnie do siebie, zaciska zęby z wysiłku, ale trzyma mocno i nie zamierza puścić.
      W końcu ląduję z twarzą wciśniętą w pierś chłopaka, jego dłońmi na swoich plecach. Upada na ziemię, ja leżę na nim, dzięki niemu nie czuję uderzenia. Wciągam powietrze i czuję zapach kawy z mlekiem, wymieszane ze sobą w idealnych proporcjach. Wiatr tańczy w moich włosach, ciepłe dłonie bruneta ogrzewają moją zmarzniętą skórę, dają mi poczucie bezpieczeństwa, ale nic nie trwa wiecznie. Nic, oprócz Śmierci.
      Podnoszę się szybko i wstaję z zapałem godnym olimpijczyka. Podaję mu rękę, ale spogląda na nią, potem na mnie i wstaje, ignorując pomoc. Wzruszam ramionami, krzyżuję je i odwracam się do niego tyłem. Podchodzę do sporych rozmiarów kamienia i siadam na nim, przypominając sobie dlaczego jestem wściekła. Powinnam być. Nieważne, że mnie uratował. Wiem, co muszę mu powiedzieć i nic tego w tej chwili nie zmieni.
- Co jest? - słyszę jego zwyczajowe pytanie.- Myślałem, że jesteśmy kwita, co?
      Wzdycham głęboko, napinam mięśnie i jeszcze bardziej się prostuję. Ignoruję fakt, że jestem półnaga i kręcę głową, jakby sama do siebie. Mam w głowie mnóstwo wątpliwości, ale nie mogę tak łatwo zmieniać decyzji, bo to by mnie zniszczyło.
On nic dla mnie nie znaczy, powtarzam sobie, Zupełnie nic.- Więc co mam jeszcze zrobić? Upozorować wypadek i znowu wybawić cię z opresji jak prawdziwy bohater, którym oczywiście jestem? - szczerzy się i zabawnie wymachuje ręką, udając średniowieczną damę.
- Nic. - Zaczynam ciężej oddychać wiedząc, jakie słowa za chwilę wypłyną z moich ust. - Po prostu odejdź. I nie wracaj. Nie potrzebuję cię.
      Zapada cisza, czuje na sobie jego spojrzenie, zapewne pełne zaskoczenia i urazy, ale nic nie mogę na to poradzić. Słyszę odgłosy kroków, ale nie cichną. Kręci się w kółko.
- Pomogę ci. Właśnie że mnie potrzebujesz – mówi w końcu, a ja próbuję nie zwracać uwagi na to, jak głos mu się załamał.
- Nie. Nie potrzebuję. Nie chcę cię – muszę dosłownie wypychać z siebie te słowa. - Przeszkadzasz mi. Odejdź, słyszysz? - na końcu zaczynam krzyczeć i gwałtownie odwracam się w jego stronę.
      Przez chwilę patrzy na mnie i umiejętnie ukrywa wszystkie emocje, jeśli jakieś w ogóle u niego wywołałam. W końcu mruga i nabiera powietrza.
- W porządku.
      Patrzę, a on wbija wzrok w swoje buty, odwraca się i odchodzi. Przez długi czas nie znika z mojego pola widzenia. Poradzę sobie bez niego. Znajdę Lucyfera. Przecież tylko o to mi chodzi.
      Tylko o Lucyfera, prawda?

Tak, tak, TAK WIEM, ŻE KRÓTKI. xd Ale zaplanowałam sobie, że skończy się w tym a nie innym momencie, więc... Pisałam w międzyczasie tyle, ile potrafiłam, nie mam zamiaru na siłę przeciągać tekstu by było go więcej. Mam nadzieję, że Wam się podobało, czekam na komentarze, ma ich być więcej niż ostatnimi czasy :D
Pozdrawiam,
Nika

PS. Zapraszam na bloga pewnej dziewczyny... :D
http://i-cant-love-you-but-i-love.blogspot.com/ <3

sobota, 26 października 2013

No i jest Fanpage ! :D

Zrobiłam tego nieszczęsnego fanpage'a na Facebook'u ;) Lajkujcie, jest po prawej stronie bloga :D Bądźcie na bieżąco :3 Pomyślałam, że to może być niezły pomysł, a kilka osób stwierdziło, że faktycznie, mogłoby coś takiego być, więc proszę bardzo ! :)

Pozdrawiam,
Nika

piątek, 25 października 2013

Fanpage :)

Tak na marginesie zastanawiałam się nad założeniem fanpage'a bloga na facebook'u, dzięki temu bylibyście jeszcze bardziej na bieżąco. Zamieszczałabym informacje o nowych rozdziałach i postach itp., mielibyśmy lepszy kontakt itp., kto jest za? :D Piszcie, czekam na Wasze opinie.
Pozdrawiam,
Nika

PS. Komentujcie nowy rozdział, a kto nie skomentował poprzednich... Co tu jeszcze robi, na dół strony proszę ! :D

Rozdział V, part II.

      Schodzę coraz głębiej, powietrze wokół mnie gęstnieje a wszechobecna cisza jest tak pusta, że przebijają się przez nią nawet najdelikatniejsze ruchy powietrza. Próbuję zadrzeć do góry szatę, ale orientuję się, że nie mam jej na sobie. Została na górze, a ja muszę jeszcze wśliznąć się do pokoju po nową. Potykam się o jeden z wielu rozsypanych na prowizorycznej drodze kamieni i niemal przewracam, ale w porę znajduję oparcie w skalnej ścianie po prawej. Zimna krawędź kaleczy moją dłoń, a ja syczę z bólu i lekko zaciskam zęby, by nie krzyknąć z zaskoczenia. Przyciskam krwawiące miejsce do ust i zlizuję czerwoną ciecz. Czuję pieczenie i w duchu przeklinam Lucyfera za to okropne ludzkie ciało. Wieczność bez bólu? Rany, świetna sprawa, co? Ale nie, musiał ze mnie zrobić człowieka, nieważne czym byłam wcześniej.
      Krok za krokiem podążam niżej mając nadzieję, że nikt mnie nie zauważy. Powinnam pewnie wiedzieć, że to tak nie działa, że nadzieja bywa złudna i to w większości przypadków, ale oślepiona tą nikłą szansą na powodzenie i wydostanie się stąd bez trudu nie zwracam uwagi na to, że zachowuję się niewiarygodnie głupio i kiedy już wyjdę na powierzchnię osobiście trzasnę się za to w twarz. Cóż, bywa i tak.
      Omijam kolejne dziury i kluczę ostrożnie między głazami. Za każdym razem gdy się potykam zatrzymuję się, nadstawiam uszu i rozglądam się wokół, czy kogoś nie zaalarmowałam. Uderzam głową w stalaktyty zwisające na wysokości moich oczu, ocieram ramionami ściany, a ich wilgoć sprawia, że ubranie zaczyna się do mnie lepić. Wzdycham głośno i brnę dalej w te oślizłe szczeliny. Zerkam ukradkiem na wszystkie strony i kątek oka widzę czarną plamę. Macham ręką, jakbym chciała opędzić się od złośliwej muchy i trafiam w coś zdecydowanie większego niż owad. Rozlega się ogłuszający pisk, a obrzydliwy, hałaśliwy nietoperz odlatuje w stronę wejścia do głównego holu. Przypominam sobie, że te stworzenia często przesiadywały na ramionach Łysola i ogarnia mnie panika. Wredna namiastka legendarnego krwiopijcy zaraz doniesie o mnie temu zdrajcy. Moje nogi same zrywają się do biegu, zanim zdążę o tym pomyśleć. Przez cała drogę ani razu się nie potykam, bez przeszkód przeskakuję wszystkie kamienie, wgłębienia i dziury, schylam głowę w odpowiednich momentach i ani razu nie zaczepiam o skały. Działam w stu procentach instynktownie czyli robię to, co zawsze wychodziło mi najlepiej. Zero przygotowania. Żadnego planu. Bez przemyślenia.
      Dopadam wejścia do głównego korytarza i rozglądam się w poszukiwaniu złośliwego stworzonka. Dostrzegam jak znika za zakrętem i stwierdzam, że jeśli skupię się na zabraniu broni i szaty to mam szansę zdążyć. Rzucam się w stronę swojego pokoju, a moje nogi niemal plączą się ze sobą. Docieram do drzwi i obracam gałkę. Czuję na dłoni chłód metalu. Pcham z całej siły i wpadam do pomieszczenia, od razu kierując się w stronę łóżka. Wsuwam rękę pod deski i materac, wymacuję zawiniątka i obwiązuję je sobie wokół paska. Kopnięciem otwieram szafę, wyszarpuję z niej czarny materiał i zarzucam go na siebie. Wybiegam z sypialni i już mam lecieć w stronę wyjścia, kiedy słyszę przerażony krzyk, niczym zranione zwierzę. Normalnie nie zwróciłabym na to uwagi, ale poznaję ten głos. Opowiadał o mnie. O moich czarnych włosach, szarych oczach, zadartym nosie i cieniach pod dolnymi powiekami. O prawdziwej mnie, takiej, jakiej jeszcze nikt nie widział.
Całkowicie zignorowałam fakt, że miał zostać przy wejściu i na mnie czekać. Ruszam w stronę, z której dobiegł wrzask jeszcze zanim podejmuję decyzję. Twarde sztylety obijają się o moje biodra, a szata łopocze mi na plecach. Zaciskam zęby i zmuszam się do zwiększenia prędkości. Słyszę uderzenia moich butów o gładką posadzkę, od której odbija się niebieskawe światło świec zawieszonych na równi nieskazitelnych marmurowych ścianach. Czuję, że jestem blisko, słyszę jego głos coraz wyraźniej, musi być za następnym zakrętem.
      Gaśnie ogień. Jakby miliony rąk nagle zacisnęło się na płomykach, by je unicestwić. Pewna kierunku, w którym biegnę poruszam się dalej, ale po kilku krokach z całym impetem wpadam w ścianę i osuwam się na ziemię. Przyciskam dłoń do nosa i czuję spływająca mi po palcach krew. Warga nie jest w lepszym stanie, a we włosach wymacuję mokre wgłębienie. Zaciskam zęby, zamykam oczy, słyszę zbliżające się w moją stronę kroki.
Zastanawiam się co jeszcze mogę zrobić. Powinnam walczyć, wiem to, ale nie jestem w stanie się podnieść. Ledwie dotykam zimnej rękojeści noża, moja ręka opada bezwładnie na lodowatą posadzkę. Przez powieki dociera do mnie słabe światło. Z trudem mrugam i zawieszam wzrok na tym, co pojawia się przede mną. Patrzę w błyszczące, niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z zainteresowaniem i troską, która wywołuje u mnie zdziwienie. Widzę, że chłopak wyciąga do mnie rękę, ale nie mogę unieść swojej. Moje powieki znów opadają. Czuję, że brunet podnosi mnie i podtrzymuje, żebym nie upadła. Zaciskam palce na jego ramieniu i zmuszam nogi do posłuszeństwa. Napinam wszystkie mięśnie, próbuję poruszać dłońmi i częściowo odzyskuję nad nimi władzę. Nakłaniam się do biegu, a kiedy słyszę za plecami krzyki Łysola i jego pomocników, adrenalina robi swoje. Kątem oka dostrzegam, że trafili czymś w nogę chłopaka, który łapie się za łydkę i gwałtownie zwalnia. Chwytam go za łokieć, szarpię do siebie i puszczam się pędem w stronę końca korytarza. Po drodze gubię kilka sztyletów i w duchu przeklinam się za to szpetnie, ale nie rezygnuję. Biegnę dalej i w końcu dopadam skalnych ścian. Gwałtownie skręcam, ciągnąc za sobą niebieskookiego i pilnując swoich kończyn, by nie odmówiły posłuszeństwa, dopóki nie będziemy bezpieczni. Teraz jest trudniej, bo oprócz siebie muszę prowadzić też chłopaka, by się nie potknął i nie nadział na skałę. Dyszę ciężko, a w środku zaczynam cieszyć się jak głupia, kiedy dostrzegam zarys wyjścia z tego koszmaru. Przyspieszam jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe i rzucam się w tamtą stronę niczym wygłodniały pies na świeże mięso. Wiem, że Łysol nie wyjdzie z cienia, bo się tego boi. Nigdy nie był na powierzchni i jest przekonany, że to bardzo niebezpieczne, dlatego Lucyfer wysyłał tam zawsze mnie i kilku swoich najlepszych ludzi, oprócz właśnie Łysola, który umywał ręce.
      Moje mięśnie płoną żywym ogniem, a kości trzeszczą niebezpiecznie. Skaczę na skałę i z cały swój wysiłek wkładam w nakreślenie jak najszybciej kilku symboli. Skała się kruszy, a ja wyskakuję do światła i zaciskam dłoń na rękojeści sztyletu na wypadek, gdyby przejście nie zdążyło się zamknąć zanim jakiś rozpędzony dureń przez nie przebiegnie. Kamienie układają się z powrotem i wreszcie jesteśmy bezpieczni. Odwracam się powoli i patrzę chłopakowi prosto w oczy.
- Mathis... - warczę przez zęby.
      Mam na końcu języka tyle słów, którymi go określę, że nawet nie wiem od czego zacząć. Wypełnia mnie gniew, wręcz wściekłość i furia, bo kiedy nic nam nie grozi moją głowę wypełnia myśl, że miał tu zostać i na mnie czekać. Pożałuje tego. Dostrzegam jego spojrzenie, w którym kryje się udawana pewność siebie i strach, który próbuje ukryć. Otwieram usta, by potraktować go serią wyzwisk i wrzasków.

I jak? :) Co myślicie? Podobało się? ;) Współczujecie trochę Mathisowi tego, co go czeka? :D
Czekam na komentarze i głosujcie w ankiecie po prawej :3
Pozdrawiam,
Nika

PS. Niedługo (czyt. prawdopodobnie w ten weekend xd) recenzja "Angelfall" na moim blogu ;3

poniedziałek, 21 października 2013

Opóźnienie.

Hej :) Wybaczcie, ale druga część piątego rozdziału będzie później niż zwykle, gdyż wena mnie opuściła :) Wiecie, mogłabym napisać coś na szybko, ale nie chcę tego psuć, więc po prostu będziecie musieli jeszcze trochę poczekać, ale zrobię co w mojej mocy, żeby to opóźnienie było jak najmniejsze. Naprawdę bardzo Was przepraszam. Chciałam tylko żebyście wiedzieli, że wciąż tu jestem i nigdzie się nie wybieram, a brak rozdziału to nie kwestia mojej rezygnacji :)
Pozdrawiam,
Nika

czwartek, 17 października 2013

Liebster Award

Hej :) Zostałam nominowana do Liebster Award, co zapewne już zauważyliście :D

"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Cóż, nie ma mowy, żebym nominowała 11 osób, nie czytam tylu blogów, a przynajmniej tylu blogów, które mają mniej obserwatorów, więc mogę nominować jedynie cztery osoby, przykro mi :c

Zostałam nominowana przez xLissaxx3 , dzięki kochanie :3

Pytania:
1. Jak długo piszesz?
Piszę gdzieś tak od października zeszłego roku, więc praktycznie mam rocznicę tego szczęśliwego wydarzenia :D
2. Co chciałabyś osiągnąć w życiu?
Bardzo chciałabym zostać aktorką, ale też wydać książkę :) Chciałabym też móc na starość usiąść i pomyśleć "Rany, ależ miałam ciekawe życie". Mając swoją rodzinę chciałabym przypominać sobie co robiłam i uświadamiać, że nigdy nie pozwoliłabym swoim dzieciom na coś tak szalonego i niezwykłego.
3. Czy masz taką tajemnicę, o której nie powiedziałabyś nawet najlepszej przyjaciółce?
Hmmm, Liska ty wiesz w sumie chyba o wszystkim, więc na razie raczej nie, ale w końcu pewnie znajdzie się coś takiego, nie oszukujmy się xd
4. Lubisz zwierzęta? Jeśli tak to jakie i za co?
Lubię :) Uwielbiam tygrysy xd A z takim domowych to szczur, świnka morska, piesek :3
5. Co dodaje Ci weny?
Hmm, często słucham muzyki. Przed pisaniem, przy pisaniu i po pisaniu :D Poza tym dużo rozmyślam o życiu, różnych wydarzeniach itp. a to pomaga wpadać na nowe pomysły :)
 6. Gdybyś miała możliwość wybudowania jednej maszyny, która mogłaby polepszyć przyszłość ludzi, co by to było?
Nie mam pojęcia, może coś, co zapobiegłoby wojnom? A może coś, dzięki czemu ludzie stawaliby się mniej okrutni ?
7. Wyobraź sobie, że wszystkie Twoje najskrytsze pragnienia się ziściły. Co widzisz?
Cóż, skoro to moje NAJSKRYTSZE pragnienia, to chyba nie powinnam publikować ich w internecie, co? :) Ale widzę siebie jako aktorkę, idę przez empik trzymając za rękę pewnego chłopaka i widzę swoją książkę na półce ;)
8. O czym chciałabyś napisać powieść?
Nie zdradzę Wam tego :)
9. Wzorujesz się na kimś, czy może starasz się mieć własny styl? Dotyczy to ubioru, bycia oraz stylu literackiego.
Cóż, w każdym z tych przypadków- NIE. A przynajmniej nie świadomie :)
10. Wolisz dzień czy noc? Słońce czy deszcz?
Stanowczo noc, kocham noc <3 I deszcz :) A najlepiej deszczowy wieczór kiedy jestem sama w pokoju :)
11. Gdybyś spotkała dżina, jak brzmiałyby Twoje trzy życzenia?
Cóż, pewnie koniec wojen, koniec głodu na świecie, koniec okrucieństwa czy coś takiego xd Naprawdę, nie mam życzeń bardziej osobistych, wszystko co chcę osiągnąć, chcę osiągnąć dzięki umiejętnościom, a tego nie osiągnęłabym choćbym była najbardziej utalentowaną osobą na świecie ;)


Okay, więc nominuję:
http://odcienie-uczuc.blogspot.com/
http://historie-pisane-snami.blogspot.com/
http://sny-aniola.blogspot.com/
http://recenzjenadine.blogspot.com/
http://tamgdzieniemajuznic.blogspot.com/

Moje pytania do Was :)
1. Gdzie chciałabyś mieszkać, gdybyś miała możliwość wybrania dowolnego miejsca na Ziemi?
2. Kim chciałaś zostać, gdy byłaś dzieckiem?
3. Masz jakiś sposób na wenę do pisania opowiadania/bloga ?
4. Co robisz, żeby się odstresować?
5. Co jest Twoim hobby, Twoją pasją?
6. Bez jakich trzech rzeczy nie wyobrażasz sobie życia?
7. Czy łatwo ufasz ludziom?
8. Łatwo się denerwujesz, czy ciężko wyprowadzić Cię z równowagi?
9. Dlaczego postanowiłaś założyć bloga? Dlaczego o takiej a nie innej tematyce?
10. Co robisz w wolnym czasie?
11. Jaka jest według Ciebie Twoja najlepsza zaleta i najgorsza wada?


Okay, mam nadzieję, że jest w porządku, wybaczcie, że tak mało osób, ale naprawdę ciężko mi było znaleźć nawet te kilka :)

Pozdrawiam,
Nika ;3

środa, 16 października 2013

Mam prośbę :)

Hej :D Nie, jeszcze nie rozdział, przykro mi :c Mam do Was ogromną prośbę. Czy każdy z Was, kto tu zagląda i czyta, mógłby napisać pod tym postem krótkie "Czytam" czy coś? Nie usuwam bloga ani nic, po prostu chcę sprawdzić ile osób czyta, a ile tylko wchodzi i nie wraca, wiecie. Kto czyta, ale nie komentuje itp. :) Moglibyście to dla mnie zrobić? Nawet ci, którzy nie komentują? Chociaż ten jeden raz wstukajcie te kilka literek, co? :)
Pozdrawiam,
Nika

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział V. part. I

     Przewracam oczami i odwracam się tyłem do niego, po czym odchodzę, unosząc dumnie brodę. Słyszę podeszwy moich butów uderzające o bruk, czuję jak chodnik wibruje pod naciskiem. Wiatr tańczy w moich czarnych jak noc włosach, a drobne owady zaplątują się w nie niczym w pajęczą sieć, oblepiającą bezlitośnie ich małe ciałka. Cóż, gdyby on wpadł w taką pułapkę, zapewne urządziłabym ucztę i tańce.
- Daj spokój! - krzyczy za moimi plecami, jego głos brzmi wyraźnie desperacko. - Zamierzasz tak mnie tu zostawić.
      Zaprosiłabym na nią nawet Łysola, przysięgam. Byle tylko uciszyć ten głos obijający się o moje uszy. Mam serdecznie dość tej paplaniny i prób przekonania mnie, że powinnam go ze sobą zabrać.
- Nigdzie ze mną nie pójdziesz, rozumiesz? - staram się brzmieć spokojnie, ale czuję, że zaraz nie wytrzymam i nawrzeszczę na niego tak, jak to zrobiłam z chłopakiem w tunelu.
     Biorę głęboki wdech, czuję jak świeże powietrze wypełnia moje ludzkie płuca, a słodki zapach jesieni niemal dosłownie wlewa się w moje nozdrza. Liczę do dziesięciu, ale to praktycznie w ogóle nie pomaga, a ja nie mogę dusić w sobie gniewu dłużej niż kilka minut. To dla mnie za trudne i stanowi przyczynę wielu moich problemów. Tak, ale nigdy się oczywiście nie przyznam, że to ja jestem ich powodem, prawda? A już na pewno nie przed nim.
- Przydam ci się. Co, jeśli cię zauważą? - naciska, a ja nie wytrzymuję i gwałtownie odwracam się na palcach, wyciągając w jego stronę prawą rękę. Zanim ją wyprostuję, pstrykam palcami, a dłoń staje w płomieniach.
- Zamknij. Się. - cedzę przez zęby. - Bo podpalę ci język i będę patrzyła, jak biegasz w kółko i szukasz wody.
     Widzę, że chce coś dodać, więc macham mu przed nosem żywą pochodnią, gaszę ogień jednym przesunięciem paznokcia i uśmiecham się sztucznie.
- I tak zostaniesz. Tym bardziej, jeśli mieliby mnie zauważyć – podkreślam zdecydowanie.
      Waha się przez chwilę, ale w końcu zamyka usta i kiwa głową na znak zgody. Wciąż co prawda wpatruje się w moje ręce, ale przynajmniej już się nie odzywa. Zadowolona z siebie przerzucam włosy na jedno ramię i zaczynam się nimi bawić. Użyłam szaty do opatrzenia jego ran, więc kaptur znajduje się teraz gdzieś między niebieskim swetrem i brzuchem chłopaka. Nie chcę go z powrotem, więc będę musiała zabrać kolejny z pokoju. Wzdycham ciężko i skręcam w prawo, w stronę lasu, w którym znajduje się zejście do Podziemia. Korzystanie z niego zajmuje trochę czasu, ale akurat w tej chwili mamy go pod dostatkiem, bo Łysol myśli zapewne, że nie żyję i już planuje jak to uczcić, zanim wcieli w życie swój 'genialny' plan, jakikolwiek by on nie był. Kilka razy zastanawiałam się nad tym, co ten świr chce osiągnąć, ale na myśl przychodzi mi jedno słowo; władza. Bo jaki inny powód mógłby mieć podwładny, by wyrzuć swojego pana z jego własnego domu? Cóż, nie wiedziałam nic o ich relacjach, więc czarę żalu przepełnić mogła jakaś sytuacja bardziej osobista, ale wolę się w to nie zagłębiać. Moją sprawą jest jedynie odnalezienie Lucyfera i zabranie go z powrotem do jego gabinetu, wywalenie Łysola i zesłanie go w najczarniejsze zakątki Podziemia, czy też Piekła, jak nazywają je niektórzy ludzie. Szczerze to nie mam pojęcia dlaczego. Jest tam dosyć ładnie, nie licząc mrocznych upodobań wystroju wnętrz mojego pana. Miejsce, gdzie trafiały dusze jest... Cóż, czasem sama chciałabym tam trafić, ale zaraz zmieniam zdanie. Tylko najgorsi przestępcy, najbardziej splamione, zgniłe duchy zostają zrzucone z klifu w otchłań wypełnioną czerwonym pyłem i czarnym ogniem trawiącym je po kawałku, bawiącym się z nimi w berka, choć od początku wiadomo kto wygra tę grę. Zabawne popatrzeć czasem i posłuchać tych jęków, mimo że czasem bywają przerażające i nie do zniesienia. Niektórzy śpiewają, by umilić sobie czas, inni krzyczą, raz na jakiś czas komuś udaje się uciekać przez dłuższą chwilę, ale zwycięstwo nigdy nie trwa długo, a ja po raz kolejny słyszę piski, trzaskający ogień i czuję zapach zapalonej zapałki. Nie wiem dlaczego, ale właśnie taki zapach do mnie dociera w chwili zderzenia czarnych płomieni z duchem.
      Zatrzymuję się przed skałami i pociągam nosem, by nabrać jak najwięcej tego pachnącego, zimnego powietrza, nim wejdę do Podziemie. Czuję na plecach coś ciężkiego i niemal się przewracam, ale ta sama siła łapie mnie w pasie, obejmuje i ciągnie w tył. Upadam, zaciskam zęby, ale nie czuję kamieni i twardej ziemi, a jedynie ciepły, miękki sweter chłopaka.
      Próbuję się podnieść, ale kiedy odwracam się i podpieram rękami, jedna z nich natrafia na coś ostrego, a ja ponownie tracę grunt, tym razem pod dłońmi. Obijam się brzuchem o jego brzuch, moja noga wpada między jego uda, a mój nos ociera się o jego policzek. Odsuwam twarz, by na niego spojrzeć, kiedy on robi to samo. Spoglądamy sobie w oczy, a ja nagle czuję przypływ złości o mocy tsunami atakującego Japonię. Gwałtownie podrywam się do góry, staję na sztywnych nogach staję obok niego i kopię go w bok, warcząc przy tym jak pies. Odwracam się i kieruję w stronę skał, postanawiając się nie oglądać. Nie wołaj mnie, nie wołaj mnie- powtarzam w myślach, jakby to mogło go powstrzymać. Kim on w ogóle był, żeby pchać się na mnie, a potem rzucać na ziemię w środku lasu? O czym ty myślisz?- pytam sama siebie odkrywszy, co przyszło mi do głowy. Zatrzymuję się przy zimnym, szarym kamieniu i zaczynam rysować po nim płonącymi palcami. Zwęglona warstwa niemal natychmiast znika, a szara warstwa kruszy się przede mną, odsłaniając dziurę wypełnioną po brzegi najczystszą, najbardziej nieprzeniknioną ciemnością jaką ludzie kiedykolwiek widzieli. Zanim tam wchodzę, opieram się dłonią o brzeg skały i wypuszczam powietrze przez zęby.
- Zostajesz tutaj – mówię. - I nie ruszasz się z ukrycia, choćby nie wiem co, jasne?
- Mhm – mruczy pod nosem, ale ignoruję rosnące uczucie irytacji.
- I jeszcze jedno.
- Tak? - pyta, jakby miał nadzieję, że zabiorę go ze sobą. Ha, niedoczekanie.
- Więcej mnie nie dotykaj, albo stracisz palce, lub inną dowolną część ciała.
      Nie czekając na jego reakcję wkraczam w czarną plamę, która natychmiast mnie pochłania, a ja staję się cieniem podążającym w kierunku głównej części Podziemia. Łysol zapłaci, ale jeszcze nie teraz. Muszę zaczekać, ale mam za to mnóstwo czasu na planowanie tej zemsty. O tak, zapłaci, i to jak.


Tak, wiem, mega krótki, ale napisąłam go, cóż, przed chwilą xd Wybaczcie, ale dlateog nazwałam go "Rozdział V, part I" :) Zrobimy z niego dwie części, co? Błagam, powiedzcie, że jest okay xd Przepraszam, ale była u kuzynki i wgl. :c Dobra, komentujcie, żebym miała motywację do dodawania następnych postów, a ja znikam na razie :) O jeszcze jedno, założyłam bloga z recenzjami, oto link, dla zainteresowanych, pierwsza recenzja pojawi się niedługo :3 -----> http://nika-wsrod-ksiazek.blogspot.com/ Muszę go jeszcze dopracować, oczywiście xd Ale to z czasem się załatwi :) Okay, to do napisania skarby ! <3
Pozdrawiam,
Nika
 

środa, 9 października 2013

Potrzebuję Waszej pomocy.

Hej :) Nie, to jeszcze nie kolejny rozdział, przykro mi :c Ale, jak widać po tytule, potrzebuję Waszej pomocy, skarby :3 Zastanawiam się nad założeniem bloga z recenzjami książek, głównie fantasy itp., typu mojego opowiadania, wiecie :) I nie jestem pewna, czy założyć, czy nie i byłabym wdzięczna, gdybyście mi doradzili. Czytalibyście takiego bloga, prowadzonego przeze mnie? Piszcie, chętnie poznam Wasze SZCZERE opinie ;3 Z góry dziękuję ! <3
Pozdrawiam,
Nika

sobota, 5 października 2013

Rozdział IV.

     Tępy ból w plecach przebija się w najgłębsze zakamarki mojej świadomości, którą zdaje się straciłam jakiś czas temu. Próbuję go zignorować, ale jest zbyt natarczywy, domaga się mojej uwagi, grymasu na mojej twarzy, aż wreszcie mojego ciała wygiętego w łuk.
      Przewracam się na prawy bok i uderzam nosem w coś twardego. Powieki mam ciężkie, ale z wysiłkiem je unoszę. Widzę przed sobą szarą jak popiół, brudną i pomalowaną w pewnych miejscach ścianę. Zerkam wyżej i dostrzegam plamę czerwonej farby, jakby ktoś machnął pędzlem i zostawił ją tak, nierozprowadzoną, nieułożoną w żaden konkretny wzór. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to nie farba. W moim umyśle rozbrzmiewa słowo krew, którego nie mogę powstrzymać, Zalewa mój mózg i nie pozwala na żadne inne myśli, dopóki nie słyszę cichego szurania za sobą. Z trudem odwracam się w drugą stronę i krzywię się z bólu. Zaciskam powieki i rozchylam je dopiero, gdy leżę nieruchomo zwrócona w stronę, z której dobiegł mnie hałas. Widzę przed sobą... No tak, kosze na śmieci, które zasłaniają mi wszystko. Ciekawe jak znalazłam się w takim położeniu? Niewiele myśląc zrywam się z twardej ziemi i uderzam głową o metalową rurkę nade mną.
- Cholera! - krzyczę, zapominając, że nie wiem nic o tym skąd się tu wzięłam. Zasłaniam sobie usta dłonią i w myślach przeklinam się za tę nieumyślność.
     Rozglądam się, szukając drogi ucieczki kiedy słyszę kroki zbliżające się do mnie z każdą sekundą. Patrzę w ziemię i czekam, nie widząc innego wyjścia. Ktoś się nade mną nachyla, wiedzę jego cień rzucony na tę niewielką przestrzeń, w której się znajduję. Wstrzymuję oddech i postanawiam udawać, że nic nie wiem. W tym momencie czyjaś ręka pojawia się między kubłami przede mną i rozsuwa je na boki ukazując pustą przestrzeń za nimi.
- Witam, śpiąca królewno – słyszę ironię w męskim głosie. - Jak się spało w naszym hotelu „Raj na ulicy”?
      Spoglądam w górę i widzę szeroko uśmiechniętego chłopaka o wyraźnych szafirowych oczach odcinających się na jego opalonej skórze. Ma na sobie niebieski sweter i wąskie, czarne spodnie sięgające białych trampek z logo Converse. Czarne jak smoła włosy spływają na kark lekko jak piórka. Przyglądam mu się z rezerwą i zastanawiam się, skąd się tu wziął.
- Co jest? - pyta, kiedy się wycofuję. - Nie pamiętasz mnie?
      Wstaję ostrożnie, starając się, by kolana nie strzelały. Podnoszę na niego wzrok, mrugam kilka razy i powoli kręcę głową. Patrzy na mnie ze zdziwieniem, a uśmiech znika z jego twarzy, jakby ktoś odwiązał nitkę trzymającą kąciki ust w górze.
- Cóż, ten gość pewnie cię pamięta. - Wskazuje na kupkę materiału kilka metrów dalej, w której dopiero po chwili zauważam ciało.- Albo raczej pamiętałby, gdyby miał okazję się obudzić.
      Patrzę na chłopaka jeszcze przez chwilę, po czym biegnę w stronę mężczyzny na ziemi. Odchylam jego głowę i widzę twarz, która wydaje mi się znajoma.
Obrazy zalewają mój umysł. Zadanie, zaułek, Jim, walka, śmierć, ranny chłopak, pomoc. Ciemność zalewająca wszystko, nie pozostawiająca niczego, czego mogłabym się uczepić. Nic, tylko ciemność. Głęboka, przerażająca, gęsta niczym smoła. Pamiętam.
- Umierałeś – mówię cicho, odwracając głowę w jego kierunku.
      Spogląda na mnie spod długich rzęs rzucających cienie na jego zaczerwienione policzki. Wpatruję się z powrotem w twarz mężczyzny na ziemi i nieruchomieję na kilka długich, ciągnących się w nieskończoność sekund. Czuję na sobie spojrzenie czarnowłosego, ale nie zwracam na to uwagi. Zrywam się z kolan i prostuję, wysuwając zza paska sztylet. Wbijam go po raz ostatni w jego plecy, by mieć pewność, że jestem bezpieczna. By zobaczyć, jak płynie jego krew. Głupiec ślepo wykonywał rozkazy Jima i nie skończyło się to dla niego najlepiej. Myślę o tym, jak upadał na ziemię, a jego kumpel nawet na niego nie spojrzał.
Odwracam się w stronę chłopaka, którego oczy wciąż podążają za mną ze skupieniem i ostrożnością. Mrużę oczy i robię krok w jego stronę. Pochylam głowę, przez co moje włosy zsuwają się na twarz. Odgarniam je i wciskam z roztargnieniem za ucho.
- Umierałeś – powtarzam to, co już raz powiedziałam.- A ja ci pomogłam. To moja szata – mówię, wskazując na skrawek czarnego materiału wystającego spod jego swetra.
      Patrzy w tamtą stronę i uwalnia mnie od swojego spojrzenia, ale nie na długo. Z powrotem zawiesza na mnie wzrok i przewierca mnie na wylot. Zazwyczaj mi to nie przeszkadza, ale teraz irytuje jak nigdy dotąd.
- Przestań się na mnie gapić - warczę jak wściekły pies. - Nie zachowuj się jak upośledzony, mów coś!
      Mruga, oblizuje wargi i spogląda w miejsce, w którym leżałam, gdy się ocknęłam. Zaniepokojona zaczynam się zastanawiać, jak długo tam byłam. Zaciskam powieki, by zaraz znów je rozchylić. Podchodzę do niego na odległość ramienia i podnoszę wzrok. Jest wyższy ode mnie, muszę zadzierać głowę, by spojrzeć mu w oczy gdy stoję tak blisko. Milczę, czekając na jego słowa.
- Leżałaś tam dwa dni, jeśli chcesz wiedzieć – mówi po chwili, jakby czytał mi w myślach. - Pilnowałem cię – dodaje, jakby niepewnie.
      Czuję, jak napięcie odchodzi z moich ramion. Był tutaj, mógł mnie zabić, gdyby chciał, ale on tylko siedział i mnie pilnował. Wypuszczam powietrze i kiwam głową.
- Dzięki, ale nie potrzebuję ochroniarza, chłoptasiu – mruczę pod nosem, przeciskając się obok niego.
      Idąc, celowo trącam go w ramię, ale on jest przygotowany. Chwyta mnie za rękę i odwraca ku sobie. Jestem ściśnięta między nim a ścianą, na którą mnie pchnął gdy wykonał ten na pozór prosty ruch. Oddycham ciężko, niepewna co zrobi. Patrzę mu w oczy i zachowuję spokój, gdy odwzajemnia spojrzenie.
- Siedziałem tutaj i dbałem o to, by nikt cię nie zauważył. Wymyślałem bajeczki, by ludzie tu nie zaglądali, nie wyrzucali tu śmieci. Owszem, potrzebowałaś mnie.
      Czuję jego ciepły oddech owiewający moją twarz i wnikający głęboko w moje włosy. Mrugam, ale wciąż wpatruję się w niego niewzruszenie. Napięcie między nami nadal trwa i nie chce ustąpić, a cisza gęstnieje wokół jak ciemność, która mnie pochłonęła. Słyszę najdrobniejszy szelest liści, szum ulicy za zakrętem i kroki ptaka kilka metrów dalej.
- Nikogo nie potrzebuję – mówię, z trudem powstrzymując się od przyłożenia mu kolanem między nogi.- A teraz odsuń się ode mnie, albo za kilka sekund wyłożysz się na ziemi zwinięty z bólu.- Mówiąc to, zerkam znacząco w dół, a on podąża za moim spojrzeniem i szeroko otwiera oczy.
- Nie ośmielisz się tego... - Nie kończy, bo zaciskam wolną rękę na jego swetrze, zapieram się prawą noga, a lewą wymachuję w górę i trafiam idealnie.
      Próbuje utrzymać mnie przy ścianie, ale ból wygrywa z tym postanowieniem i już po chwili klęczy przy moich stopach. Uśmiecham się triumfująco i przemykam obok, omijając go z daleka wzdłuż widocznej tylko dla mnie linii. Stawiam stopy ostrożnie, ale pewnie i nie pozwalam sobie na spoglądanie za siebie. Dopiero gdy oddalam się od niego na bezpieczną odległość zatrzymuję się i odwracam w jego stronę. Widzę, że wciąż się pochyla. Podnosi się z dłońmi zaciśniętymi w pięści i wyraźnie zaciśniętą szczęką. Staje chwiejnie i ledwo trzyma się na nogach, rzucając mi wściekłe spojrzenia. Szczerzę się do niego i robię krok w jego stronę. Mam zamiar stać tak i czekać na jego ruch, ale chłopak kiwa się i dostrzegam, jak kolana się pod nim uginają. Pokonuję dzielącą nas odległość w kilku szybkich skokach i docieram do niego w idealnym momencie, by go złapać i podtrzymać. Wsuwam mu ręce pod pachy i układam delikatnie na ziemi, by nie zrobić mu krzywdy. Klękam przy nim i kładę sobie jego głowę na kolanach. Przeczesuję palcami jego jedwabiste włosy i bawię się kolczykiem w uchu, skrytym pod nimi. Chcę coś do niego powiedzieć, ale uświadamiam sobie, że wciąż nie znam jego imienia. Desperacko uderzam dłonią o beton i wydaję z siebie zduszony jęk.
- Obudź się – mamroczę do niego. - Obudź się i spójrz na mnie.
      Ostatni raz przesuwam palcami po jego głowie i przymykam oczy. Czuję dotyk na mojej ręce i drżę z zaskoczenia. Niemal zrzucam go z kolan na widok jego otwartych oczu i trzepoczących rzęs. Wpatruje się we mnie, a na jego ustach wykwita uśmiech. Widząc to prycham z pogardą i odpycham go od siebie, a sama wstaję gwałtownie i odchodzę. Opadam na ziemię pod ścianą i opieram się o nią plecami, wpatrzona uporczywie w czubki swoich butów. Słyszę jego kroki zbliżające się do mnie, ale nie mam zamiaru spokojnie z nim rozmawiać.
- Hej, co jest? - pyta. - Obraziłaś się?
Nie odzywam się.
- Nie nabijałem się z ciebie, naprawdę zasłabłem – mówi, a w jego głosie brzmi szczerość, która działa mi na nerwy. - To było mocne – oznajmia, odnosząc się do mojego kopniaka.
      Przewracam oczami i wzdycham ciężko, na co on odpowiada wybuchem śmiechu i podchodzi bliżej, niezrażony. Wyciąga do mnie rękę, jakby chciał pomóc mi wstać, ale ignoruję go i zrywam się na równe nogi zanim zdąży mnie zatrzymać. Mijam go, a nagły wiatr rozwiewa moje włosy i uderza mnie w twarz. Postanawiam zostawić go tutaj i wrócić do domu, ale coś sobie przypominam. Lucyfer zniknął, a chłopak mówił, że może mi pomóc. Odwracam się gwałtownie i podbiegam do niego.
- Coś wiesz – mówię. - Jestem tego pewna.
      Uśmiecha się do mnie, jakby mi gratulował. Staję przy nim tak blisko, że czuję jego oddech. Dzielą nas centymetry, a ja zadzieram głowę, gdyż sięgam mu ledwie ramienia.
- Doprawdy? - pyta, udając niewiniątko.
- Gadaj – cedzę przez zęby. - Musisz mi powiedzieć. Muszę go znaleźć.
     Przez kilka sekund przygląda mi się z zaciekawieniem. Po chwili robi minę, jakby nad czymś się zastanawiał i oblizuje wargi. Patrzę na to wszystko ze zniecierpliwieniem i już mam coś powiedzieć, kiedy otwiera usta.
- Śniło mi się... - urywa. - Śniło mi się Piekło. I był tam łysy mężczyzna, krzyczący coś do ciemnych postaci zatopionych po kolana w płynnym ogniu. Po chwili otoczenie się zmieniło i znalazłem się w dziwnym miejscu, gdzie wszystko było czarne jak zwęglone skały. Pojawił się białowłosy mężczyzna i powiedział, że ona niedługo się zjawi, a ja mam jej pomóc. Mamy do niego dotrzeć. On...
- Co?
- Miał czarne oczy. Nieprzeniknione, żadne światło się w nich nie odbijało. Nic. Pustka.
- Lucyfer – szepczę.
      Kiwa głową w milczeniu i czeka na moją reakcję. Zaciskam zęby i raz po raz zaciskam i rozluźniam ręce. Po chwili, która wydaje się wiecznością odsuwam się o krok i podejmuję decyzję.
Łapię go za rękę i ciągnę za sobą, by skryć nas w najgłębszej części zaułka. Robi wielkie oczy i patrzy na nasze złączone dłonie. Wreszcie siadam i szarpię go za sobą. Opada na ziemię przede mną i wpatruje się we mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy.
- Nie gap się – mówię rozdrażniona, a on odwraca wzrok. - Wybacz, nieważne. Musisz iść ze mną. Gdziekolwiek on jest, muszę go znaleźć.
- Taaa. Jasne, gdzie idziemy?
- Nie wiem od czego zacząć, ale najpierw muszę wrócić do Podziemia i zabrać, co się da. Potem pomyślimy.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć – zauważa. Zresztą słusznie.
      Ale jak mam mu powiedzieć, że będzie musiał porzucić swoje życie, zmienić się. Nie będzie już człowiekiem, a na pewno nie takim, jakim jest teraz. Ale chyba mogę go uświadomić później, prawda? Co się może stać?
- Będziesz musiał na mnie zaczekać. W jakimś bezpiecznym miejscu.
      Przygląda mi się uważnie, jakby szukał oznak kłamstwa, ale widok najwyraźniej go satysfakcjonuje, bo odwraca wzrok i kręci głową.
- Nie ma mowy. Nie będę siedział, kiedy ty będziesz działać. Chcę coś robić. Czuję, że ten sen był ważny i prawdziwy.
- Bo był – zapewniam. - Ale nie możesz jeszcze walczyć, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie jesteś wyszkolony, uzbrojony, ani w pełni zdrowy.
- Dobra – zgadza się niechętnie, ale powietrze z niego uchodzi.
      Przypominam sobie, że zanim straciłam przytomność rozmawialiśmy o tym, że żadne z nas się nie przedstawiło. Trącam jego kolano swoim, a kiedy łapię jego spojrzenie uśmiecham się promiennie, chociaż niespecjalnie mi to wychodzi.
- Przy okazji, jestem Silver.
      Patrzy na mnie, jakby właśnie przypomniał sobie coś niesamowitego, a jednocześnie dowiedział się jakiejś niezwykłej, wręcz egzotycznej rzeczy. Czy to, że się przedstawiłam jest takie szokujące?
- A ja Mathis – mruczy pod nosem i uśmiecha się lekko, spoglądając spod przymrużonych powiek. Jest świadomy swojej urody i próbuje to wykorzystać. Ha! Nie ze mną te numery.
- Niedoczekanie twoje – mówię z nutą kpiny w głosie, a sądząc po jego minie rozumie, o czym mówię.
- Rozebrałaś mnie.
- Wcale cię nie rozebrałam! - krzyczę, wyprowadzona z równowagi przez jego beztroskę i irytująco pewny siebie uśmiech.
- Jasne, jak wolisz.
      Krzywię się i przewracam oczami, krzyżując ręce na piersi, na co on wybucha głośnym śmiechem i wyciąga się na ziemi, podparty łokciami o zimny beton. Mam ochotę kopnąć go znowu, ale rezygnuję i kładę się widząc, jak słońce chowa się za horyzontem. Zamykam oczy, zupełnie nieświadoma tego, że jesteśmy obserwowani.

Tak, trochę dłuższy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :) Jak Wam sie podoba? Chcecie więcej? Piszcie co myślicie, rozwińcie to ;) Jak Wasze odczucia względem głownej bohaterki? A biednego, rannego chłopaka? Czy coś wydało Wam się dziwne? Jak myślicie, o co chodzi? Macie już swoje sympatie i tych, których nie znosicie? Piszcie, chce poznać Wasze opinie! Przeczytałeś? Zostaw komentarz, to naprawdę motywuje :) Dziękuję za uwagę, do napisania!
Pozdrawiam,
Nika :3

niedziela, 29 września 2013

Rozdział III.

Ha! Udało mi się go skończyć xd Jest co prawda trochę krótki, no ale jest. Jak będzie taka mała aktywność, to ja się wypisuję xd Z każdym rozdziałem powinno być mniej-więcej tyle samo osób, albo nawet coraz więcej, a nie coraz mniej! ;__; Komentujcie, wchodźcie, polecajcie :3 A teraz; czytajcie! <3



     Oddycham ciężko, moje serce bije nienaturalnie szybko. To mój prezent od Lucyfera. Nie wiem dlaczego przypuszczał, że będę tego chciała, ale sprawił, że dostałam ludzkie cechy takie jak potrzeba zaczerpnięcia powietrza czy przyspieszony puls. Powiedział, że kiedyś będę mu za to wdzięczna. Wciąż nie wiem, co miał wtedy na myśli.
      Czuję przyciskający mnie do ziemi ciężar. Wciągam brzuch, wciskam dłonie pod ciało mężczyzny i powoli zsuwam je z siebie, krzywiąc się przy tym z odrazą. Przez chwilę patrzę na nie, bezwładnie leżące obok, jego palce przy moich. Odsuwam się, drżąc lekko z szoku i obrzydzenia. Wiem, że żyje, czuję to. Nie tak łatwo go zabić. Niestety, jego przyjaciel nie miał tyle szczęścia i siły. Wystarczyło mi skupić się na nim przez chwilę. Poszło zdecydowanie zbyt łatwo i wiem, że muszę szybko się stąd zbierać.
      Wstaję powoli, moje kolana strzelają, prostując się, a kostka zdecydowanie jest spuchnięta. To z kolei wady bycia w pewnej części człowiekiem. Otrzepuję szatę z pyłu i kamyków, po czym prostuję się i rozglądam wokół. Przy metalowych śmietnikach widzę skulone ciało chłopaka, po którego przyszłam.      Zrywam się i podbiegam do niego, pod koniec ślizgając się na kolanach. Obracam go na plecy i widzę poranioną twarz i zlepione krwią czarne kosmyki leżące łagodnie na skroniach. Dostrzegam ciemną plamę na jego koszulce i wzdrygam się na samą myśl o tym, jak się wykrwawiał świadomy tego, co nadchodzi. Kiedy już myślę, że gorzej być nie może, a jego dusza zaraz wypłynie z ciała zauważam, że jego ręka drży. Przenoszę wzrok na twarz chłopaka w samą porę, by zauważyć, jak powieki się unoszą ukazując najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Ich intensywność na chwilę mnie rozprasza, ale muszę z powrotem się skupić. Patrzy na mnie. Nagle zrywa się, zaczyna kaszleć, a po jego wardze spływa szkarłatna krew. Dłoń chłopaka gwałtownie zaciska się na moim nadgarstku, a ja myślę o tym, że nikt po kogo przyszłam jeszcze nigdy mnie nie dotknął. Przez moją głowę przewijają się sceny i chwile, w których zabierałam ludzkie dusze ze sobą. Zawsze majaczące. Zawsze przestraszone. Zawsze odległe.
- Kim jesteś? - pyta niespodziewanie ciemnowłosy, a ja dopiero teraz zauważam, że znów leży spokojnie.
      Przygląda mi się wyczekująco, jakbym mogła powiedzieć mu wszystko, odpowiedzieć na każde pytanie, jakie mi zada. Problem w tym, że nie mogę. Nie wiem dokładnie jak zginął. Brzydzę się samej myśli o tym, co ci dranie mu tutaj robili. Zastanawiam się, jak się odezwać. Jak złożyć litery w zdanie, czy nawet słowo, które będzie miała jakikolwiek sens. Zwłaszcza dla niego.
- Nikim ważnym - mówię, żeby przerwać ciszę.
- Aniołem? - pyta.- Wyglądasz jak anioł - oznajmia z całkowitym przekonaniem.
     Próbuję się uśmiechnąć, ale ciężko to zrobić ze świadomością, że to właśnie ja zaraz ostatecznie zakończę jego życie. W końcu udaje mi się unieść kąciki ust, chociaż wygląda to zapewne bardziej jak grymas.
- Nie. Żaden ze mnie anioł - postanawiam mówić prawdę, niech chociaż ostatnia osoba, która zobaczy go nie okłamuje. - Przyszłam po ciebie.
- Więc jesteś Śmiercią? - pyta wprost.
     Sztywnieję, wszystkie moje mięśnie się napinają. Wbijam wzrok w materiał jego koszulki, na którym widzę powiększającą się ciemną plamę. Zaciskam powieki i mnę w palcach materiał szaty. Jeszcze nikt nie zadał mi takiego pytania. Nie domyślali się. Widzieli we mnie tego, kogo chcieli widzieć na końcu. Matkę, ojca, ukochaną...
- Jak dla ciebie wyglądam? - W jego oczach pojawia się zaskoczenie, chyba nie rozumie o co mi chodzi.- Opisz mnie - dorzucam.
     Zastanawia się, mruży oczy, zagryza wargę i porusza palcami. Wciąż trzyma mój nadgarstek. Przez kilka niekończących się sekund panuje niemal namacalna cisza, która pochłania każdy centymetr mojego ciała. Wreszcie nabiera powietrza, choć sprawia mu to widoczną trudność.
- Masz szare oczy. Jak niebo w czasie burzy. I czarne włosy. Jakbyś miała na głowie krucze pióra- opowiada. - Zarumienione policzki, mały, trochę zadarty nos. I lekko sine linie pod dolnymi powiekami. Jesteś też dosyć blada. - Uśmiecha się z trudem. - Ale to chyba nic dziwnego, jeśli mam rację.
     Krew tężeje w moich żyłach, włosy na rękach stają dęba, jakby ktoś poraził mnie prądem. On nie może wiedzieć, kim jestem. Pewnie bredzi przed odejściem, a to wszystko jest tylko dziwnym zbiegiem okoliczności. Już mam nachylić się nad nim i zabrać duszę, po czym odejść spokojnie i wrócić do Podziemia. Jak zwykle. Zbliżam twarz do jego twarzy. On wie jak wyglądam. Widzi mnie.
Mnie. Taką, jaka jestem. Nie, nie mogę. Muszę- myślę z nikłym przekonaniem.
- Mogę ci pomóc - mówi, a wtedy mięknę całkowicie, a te trzy słowa przesądzają o moich następnych ruchach. Prostuję się i zdzieram z siebie wierzchnią szatę. Siedzę przy nim w samej koszuli na guziki i czarnych spodniach, oraz całym ekwipunkiem, jaki ze sobą zabrałam. Rozszarpuję czarną tkaninę i podciągam jego niebieski sweter na pierś. Wsuwam dłoń pod jego plecy i delikatnie go unoszę. Obwiązuję jego brzuch najczystszym kawałkiem szaty i naciskam ręką na miejsce, w którym znajduje się rana. Chłopak jęczy i zaciska palce na moim nadgarstku, aż czuję przesuwające się kości. Czuję pod palcami twardy zarys ledwo wyrobionych mięśni i miękką skórę tam, gdzie nie zakrywa jej materiał. Skupiam się na tym, by pomóc ranie się zasklepić. Staram się skierować krew z powrotem do jego żył, by znów krążyła. Ledwie słyszę jego urywany oddech, niknący gdzieś pod żebrami. Muszę mu jakoś pomóc, ale życie już dawno zaczęło z niego wyciekać. Widzę, jak oczy zachodzą mu mgłą. Nie chcę sprawiać mu cierpienia, ale mam wrażenie, że to co mówi, nie jest tylko bezsensownym majaczeniem. Mówił o Lucyferze. Jestem pewna. A ja muszę go znaleźć, choćby nie wiem co. A bez chłopaka będzie trudniej i wolniej. Potem będzie mógł zrobić co zechce, o ile uda mi się pozbawić go pamięci. Nie może wiedzieć, kim jestem, by wrócić do swojego świata dziewczyn i sportowych samochodów. W dodatku wie, jak wyglądam. To zbyt wiele. Ale jest mi potrzebny. Później będę się zastanawiała, co z nim dalej zrobić.
- Będzie dobrze- mamroczę. - Pomogę ci.
      Unosi powieki i wlepia we mnie wzrok. A raczej w coś, co jest za mną. Widzę w jego oczach przerażenie, pod wpływem którego odwracam się i uderzam pięścią w przestrzeń. Moja zaciśnięta dłoń zatrzymuje się na brzuchu Jim'a. Pstrykam palcami, ale nie zdążam, on już trzyma mnie za łokieć. Ręka chłopaka bezwładnie opada na beton, a ja kopię napastnika i odtaczam się jak najdalej od leżącego we krwi biedaka. Mężczyzna rzuca się na mnie, ale ja odbijam się od ściany zaułka i wskakuję mu na ramiona. Zapominam o nożach przy pasku. Blondyn bierze jeden z nich i wymachuje nim na wszystkie strony, próbując mnie trafić. Rozcina moje udo, a ja krzyczę głucho i zaciskam zęby. Ściskam jego szyję między nogami i szarpię się do tyłu. Przewracam go i odtaczam się w bok tuż przed tym, jak upada na ziemię. Wstaję, podchodzę i wyciągam mu sztylet z dłoni. Wbijam go w plecy Jim'a i myślę o leżącym kilka metrów za mną chłopaku. Wyszarpuję ostrze, wycieram je w spodnie i kulejąc, biegnę w jego stronę. Siadam i wracam do moich starań utrzymania go przy życiu. Zaciskam materiał mocniej i usiłuję zignorować pulsujący ból w nodze. Kładę mu dłoń na szyi i z ulgą stwierdzam, że jest ciepła. Po raz kolejny otwiera oczy i trzepocze rzęsami.
- Nie wiem, jak się nazywasz.
- Ty też się nie przedstawiłeś - zauważam, próbując zachować pogodny ton.
      Marszczy brwi, jakby chciał sobie przypomnieć, co się do tej pory wydarzyło. Patrzę na niego jeszcze przez chwilę, po czym kieruję wzrok z powrotem na jego brzuch. Plama na materiale się nie powiększa, więc staram się być dobrej myśli, choć nie jest to coś, co mi najlepiej wychodzi.
Robi mi się słabo. Mnóstwo energii zużyłam na próbie uzdrowienia go, ale jako Śmierć widzę, że to nie wystarczy na długo. Wytrzyma jakiś czas, a potem... Ciemna mgła zasnuwa moje spojrzenie.
- Ledwie się poznaliśmy, a ty już mnie rozebrałaś - słyszę jego lekko rozbawiony głos dobiegający jakby z oddali. Rozbrzmiewa echem w mojej głowie, gdy ciemność mnie pochłania.

I jak? :) Podobało się? Zostaw komentarz, zaobserwuj! Nie podobało się? Napisz, dlaczego! :) Do napisania, mam nadzieję, że nie będę musiała zawiesić ani usunąć tego bloga <3 (na razie się nie martwcie, mówię tak ogólnie, na przyszłość xd)
Pozdrawiam,
Nika

czwartek, 19 września 2013

Rozdział II

Juhuhuhu ! Wasza Nika wraca do Was z drugim rozdziałem :3 Cieszycie się? Cieszycie się? No pewnie, że się cieszycie! xd



     Woda zalewa moje buty i moczy stopy. Rozglądam się ale otacza mnie głęboka, niemal namacalna ciemność. Pstrykam palcami i płomień w mojej dłoni rozświetla szeroki i niezwykle przestrzenny korytarz. Po ceglanych ścianach spływa dziwna, lepka, zielona ciecz, której widok wywołuje na mojej twarzy grymas obrzydzenia. W oddali słyszę ciche kapanie i szum. Spoglądam w dół i widzę, że koniec mojej szaty pływa w brudnej wodzie. Pociągam nosem, co okazuje się fatalnym błędem. Uderza mnie okropny odór chemikaliów, wszelkich odpadów i substancji, jakie tylko widział świat.
- No pewnie – mruczę sama do siebie. - Wysłał mnie do ścieku.
      Dlatego tak nienawidzę tego łysola. Jest przemądrzały i myśli, że skoro Lucyfer zniknął, to może robić wszystko. Do tego od zawsze robił mi na złość; wrzucał pająki do kawy, celowo nie przekazywał wiadomości od pana i- jak teraz- wysyłał mnie do najgorszych miejsc w mieście, w którym miałam akurat się znaleźć. Tym razem jednak przeszedł samego siebie. Ta część kanałów była najbardziej cuchnąca i lepka ze wszystkich.
      Mimo wszystko nabieram powietrza i próbuję nie zwymiotować, po czym ruszam przed siebie w nadziei na szybkie znalezienie mało widocznego na powierzchni wyjścia. Z każdym moim krokiem woda pryska na wszystkie strony i zostawia po sobie kolejne brudne ślady na ścianach. Co jakiś czas czuję na czubku głowy spadające z góry krople. Staram się oddychać jak najmniej i jak najbardziej płytko, żeby nie wdychać za dużo tych obrzydliwych oparów. Po raz kolejny tego samego dnia muszę przechodzić przez śliskie korytarze, ale te pod ziemią były przynajmniej w miarę czyste i nie śmierdziały. Notuję w głowie, żeby następnym razem samej wybrać miejsce lądowania.
      To całe wysyłanie mnie w różne miejsca jest podobne do zbierania dusz. Tylko, że tu przenosimy całe ciało. Przechodzę przez jakiś pokręcony labirynt i wskakuję w portal, który zostaje wcześniej ustawiony przez, jak się można domyślić, Łysola. To jakaś nowoczesna technika, nie znam się na tym, wiem jedynie mniej-więcej jak działa. Można z tego korzystać też samodzielnie i wybierać się w miejsca, o których się pomyśli, ale do tego potrzeba duszy. A ja nie mam duszy. Nie wiem dlaczego, ani jak. Pierwsze co pamiętam, to jak pierwszy raz idę przez mokre korytarze, by spotkać się z Lucyferem. Nie wiem, co robiłam wcześniej. I szczerze mówiąc, niespecjalnie mnie to interesuje.
      Wreszcie dostrzegam lekkie, sztuczne światło przedostające się tu przez wąskie szpary wokół wejścia. Przyspieszam, starając się jednocześnie nie ochlapać sobie twarzy i podskakuję w stronę włazu. Wiszę z palcami wciśniętymi w jakąś szparę i podsuwam palącą się dłoń do metalowej klapy. Stapia się przy krawędziach, a ja mogę ją podważyć i oderwać, by w końcu się stąd wydostać. Czuję na twarzy powiem świeżego powietrza. Wychodzę, wstaję i prostuję się. Biorę głęboki wdech i delektuję się tym wspaniałym uczuciem, kiedy tlen wypełnia moje płuca i rozchodzi się po ciele. Może nie mam duszy, ale mogę cieszyć się przynajmniej z takich drobiazgów. A przynajmniej je doceniać.
      Spoglądam w górę i widzę, że niebo jest już zupełnie ciemne, co znaczy, że musi być środek nocy. Gwiazdy błyszczą na bezchmurnej czerni i zdają się do mnie mrugać, by mnie pospieszyć. Zdenerwowana tym porównaniem wysuwam w ich stronę język. Muszę wyglądać komicznie, przekomarzając się z niebem.
Wykręcam brzeg szaty i tupię, by wytrzepać brudną wodę w butów. Rozglądam się za jakąś fontanną i dostrzegam sporych rozmiarów rzeźbę kobiety trzymającej w rękach dzban, z którego leje się woda. Zadzieram materiał do góry i biegnę na drugą stronę ulicy, gdzie wokół wgłębienia z chłodną cieczą rosną drzewa. Żadnych ludzi. Zanurzam się w fontannie i wkładam głowę pod dzban, by spłukać zieloną maź z włosów. Przeczesuję je palcami po czym szybko zarzucam kaptur z powrotem tak, by cień okrywał moją twarz. Patrzę w dół i spoglądam na gładką taflę wody. Z mokrego odbicia szesnastoletnia dziewczyna patrzy na mnie dużymi, szarymi oczami. Zaczerwienione policzki kontrastują z bladą skórą, a cienka, jasna blizna ciągnąca się od nasady nosa do lewej skroni odcina się na jej tle. Z wąskiego podbródka spada kropla wody, zakłócając mój idealny portret.
      Zaciągam kaptur mocniej i nie pozwalam, by ktokolwiek dostrzegł któryś z tych szczegółów. Wyskakuję z fontanny i z całej siły wykręcam wszystko, co mam na sobie, by woda przestała po mnie spływać. Rozglądam się, zamykam oczy i staram się całym swoim ciałem wyczuć, w którą stronę mam iść. Biorę kilka głębokich wdechów i gwałtownie odwracam się w kierunku ciemnej uliczki dwie przecznice dalej. Nie wiedzę, co się tam kryje, ale już zaraz się przekonam. Ruszam tam biegiem. Moje buty stukają ciężko o płytki, co jakiś czas kopię jakąś pustą puszkę po piwie. Typowe duże miasto. Sami pijani chłopcy, którzy myślą, że wszystko mogą, a picie to oznaka dorosłości. Ich sprawa, ale po takich przychodzę najczęściej. Wypadki, pobicia, zabójstwa. To zdarza się tutaj niemal bez przerwy. Myślę o tym, że siedemnastolatek umiera pewnie właśnie z tego samego powodu. Byłby ode mnie o rok starszy. Cóż,
jest ode mnie o rok starszy, przynajmniej fizycznie. Zatrzymałam się w tym wieku, nie wiem dlaczego. Nie wiem też ile lat mam naprawdę, ale nie zastanawiam się nad tym.
      Mało brakuje, a minę zakręt. Spoglądam w bok i wślizguję się w ciemność, z której wydaje się nie być wyjścia. Czuję się swobodnie. Pstrykam palcami i oświetlam sobie drogę. Rozglądam się wokoło i dostrzegam rozbite butelki, roztrzaskane skrzynki i kubły na śmieci. Idę dalej, ale zatrzymuję się nagle, słysząc dobiegający zza rogu zachrypnięty głos. Domyślam się, że chłopak przechodzi mutację. Powoli ruszam przed siebie i zatrzymuję się przy ścianie, nasłuchując.
- Dawno wisiał nam tę kasę - mówi.
- Ale... Czy na pewno nie przesadziliśmy? - słyszę jego kumpla, nieco bardziej zdenerwowanego.
- Czyżbyś się bał, Mark? - pyta poprzedni głos.
- Jasne, że nie, Jim - odpowiada, ale słyszę nutę powątpiewania.
- Nic mu nie będzie, to tylko kilka zadrapań.
     
Tak, myślę, kilka zadrapań. Zobaczymy co powiesz na pogrzebie, idioto.Wyglądam zza rogu i wreszcie widzę ich obu. Jeden z nich, lepiej zbudowany, to pewnie Jim. Ma krótkie blond włosy i bladoniebieskie oczy, jakby papierosy i prochy wypaliły z nich cały kolor. Granatowe dżinsy wiszą na nim jak na manekinie, a czarna koszulka wygląda na spraną.
Drugi, bardziej rozgarnięty, skoro się boi, ma ten sam kolor włosów i głęboko osadzone brązowe oczy. Krótkie spodnie plażowe w kratę nie pasują do eleganckiej białej koszuli, która ma na sobie.
      Po chwili krzywię się z niesmakiem i nikłym współczuciem. Nie dla nich, ale dla porzuconej na końcu zaułka kupki kości, którą pozostawili z chłopaka. Już mam wyjśc z ukrycia i wystraszyć ich swoją płonącą dłonią, ale słyszę coś, co skutecznie mnie powstrzymuje.
- Łysy będzie zadowolony - mówi Jim.
Że co? Mówią o Łysolu? TYM Łysolu? - A co z dziewczyną? Nigdzie jej nie widzę.
- Przyjdzie, spokojnie - mruczy zapaśnik. - A zanim ją schwytamy, trochę się z nią zabawię.
     No nie, myślę, nie ma mowy. Czy on myśli, że pozwolę mu na coś takiego? Władam śmiercią. Jestem Śmiercią. Nie dam mu tej satysfakcji.
- O czym ty mówisz? - No pewnie, ten typ nigdy nie rozumie.
- Jest dosyć ładna, nie zauważyłeś? I cholernie seksowna z tym swoim zadziornym charakterkiem.
   
     Dobra, dosyć,
myślę i wychodzę zza rogu. Staję twarzą w twarz z tymi dupkami i patrzę prosto w oczy Mark'a. Przygląda mi się, a ja myślę tylko o tym jak upada na ziemię.
Ciało na zimnym bruku.
Roztrzaskane kości.
Rozdarte mięśnie.
Serce, które już nigdy nie zabije.
     Jeden z głowy, powinno pójść łatwo. Tyle, że nie idzie łatwo. Jim stoi twardo i wyciąga zza pleców nóż. Wyciągam przed siebie jaśniejącą dłoń i biegnę w stronę leżącego w końcu zaułka bezwładnego ciała siedemnastolatka. Nie docieram do niego. Czuję na ramieniu chłód ostrza i piekący ból. Udaje mi się wyciągnąć zza paska sztylet i odwrócić się w porę. Łapię za koszulę napastnika i ciągnę go za sobą na ziemię.
- Wiedziałem, że przyjdziesz - mamrocze tuż przy mojej twarzy.
     Patrzy mi w oczy i oblizuje wargi. Jego spojrzenie wędruje w dół, mimo że cała jestem okryta szatą.
Rozglądam się na boki i patrzę na nieszczęsnego chłopaka. Czuję, jak dusza się z niego wymyka. Jeśli zaraz nie załatwię Jim'a, to ona ucieknie.
- Ale nie spodziewałem się, że będziesz taka chętna - dodaje po chwili, nawiązując do momentu, kiedy przyciągnęłam go do siebie.
- Wypchaj się tym - mówię i z całej siły wpycham mu płonącą dłoń głęboko w gardło w nadziei, że nie jest odporny na ogień.


I jak? Chcecie więcej? Jeśli tak to komentujcie, wyrażajcie swoje opinie, mówcie co myślicie i namawiajcie znajomych, którzy moga być zainteresowani do wpadnięcia tutaj :3 Mam nadzieję, że Wam się podobało :) Dziękuję też za wszystkie wejścia i komentarze, ale proszę, kierujcie się zasadą CZYTASZ=KOMENTUJESZ :)
Pozdrawiam,
Weronika (Nika)

niedziela, 15 września 2013

Rozdział I.

Tak, długo oczekiwany (bo aż jeden dzień xd) Rozdział I. :D Nie myślcie sobie, że rozdziały będa pojawiały się tak szybko xd Po prostu wczoraj mniałam wenę i do 1 w nocy siedziałam i pisałam :3 Więc poszczęściło Wam się ;) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, choć nie jest już mroczny jak prolog :)
Enjoy!


     Po raz kolejny tego samego dnia maszeruję przez mokre korytarze wykute z skale. Nie wiedzieć czemu, mój Pan upodobał sobie tego typu klimaty. Jakby nie mógł przeprowadzić mnie przez bezpieczne, suche i przyjemne marmurowe sale na górze, bez szczurów i pająków.
- Tępy głupek bez wyczucia stylu - mamroczę pod nosem w nadziei, że nikt mnie nie usłyszy.
     Przeciskam się między ścianami, wycierając rękawami śliskie kamienie. Nie znoszę tego miejsca, ale to ja jestem tu od specjalnych zadań, więc co chwilę muszę to znosić. Chyba powinnam poprosić o lepsze warunki pracy.
      Nie mam niestety czasu na rozmyślania, gdyż wychodząc zza zakrętu wpadam na jednego ze służących. Dosłownie. Uderzamy się głowami, a on upuszcza na podłogę jakieś zawiniątko.
- P-przepraszam. Nie zauważyłem panienki - tłumaczy się.
      Rzucam mu wściekłe spojrzenie, spoglądam na swoją szatę i patrzę mu w oczy. Unoszę brodę, zadzieram materiał do góry i z całej siły depczę mu stopę.
-Wybacz. Nie zauważyłam panienki - mówię z wrednym uśmiechem, przeciągając samogłoski w ten śmieszny sposób, w jaki robi to on, specjalnie nazywając go „panienką”.
      Omijam go, trącam w ramię i zostawiam, skaczącego na jednej nodze i jęczącego z bólu. Cóż, ciężkie obcasy czasem się przydają. Niestety nie udaje mi się pozbyć go na długo, gdyż już po chwili słyszę za sobą jego niezgrabne kroki. Liczę do pięciu, ale kiedy zauważam, że jest coraz bliżej, odwracam się szybko.
- Bu! - krzyczę mu prosto w twarz.
      Potyka się, zaskoczony i ląduję pod moimi nogami. Z zawrotną prędkością podnosi się z podłogi i prostuje się, po czym poprawia czerwoną koszulę i zaciąga swój żałosny żółty krawat w kropki. Mierzę go wzrokiem, próbując się domyślić, czego znów ode mnie chce. Mrużę oczy. Krzyżuję ręce i przyglądam mu się wyczekująco.
- Ekhm - odchrząka.- Mam panienkę odeskortować do Wielkiej Sali.
      Nie wytrzymuję i parskam śmiechem.
Wielkiej Sali. Cóż, tak nazywa się pomieszczenie wielkości dużego biura, w którym urzęduje mój Pan. A co do jego eskorty...
- Ha! - Nie mogę przestać się śmiać.- Ty?
Odeskortować? I niby przed czym mnie ochronisz? To ja będę miała dodatkowy problem i obciążenie w postaci pilnowania twojego tłustego tyłka, ty ośle!
      Przez chwilę patrzy na mnie i wygląda, jakby miał się zaraz rozpłakać. Ale nie mam ochoty tego oglądać, więc postanawiam odrobinę się uspokoić, byle tylko nie słyszeć tego potwornego łkania.
- Dobra - mówię.- Zaprowadź mnie do tej Wielkiej Sali.
      Uśmiecha się do mnie i już chwyta moją rękę, ale w porę ją wyszarpuję.
- Hej! - wrzeszczę.- Nie dotykaj mnie, albo porozmawiam sobie z Twoim szefem- ostrzegam.
      Natychmiast spuszcza wzrok i patrzy w podłogę. Wysuwa się naprzód i zaczyna powoli iść. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że pan przewodnik zapomniał o świetle. Pstrykam palcami i moja dłoń staje w płomieniach, oświetlając korytarz. Mój strażnik zerka na mnie i otwiera szeroko oczy. Tupię w jego stronę, a on natychmiast odwraca się i oddala w popłochu. Idę za nim, udając, że jest mi do czegokolwiek potrzebny.
      Nagle czuję pod stopami coś nieprzyjemnego i słyszę podejrzane chrupanie. Kieruję dłoń w dół i krzywię się z niesmakiem. Kości. Oczywiście, nasz gospodarz musiał urozmaicić i ten kawałek wnętrza. On myśli, że ma niezwykły gust, ale gdybym ja miała mu powiedzieć co o tym myślę, to wierzcie mi, ludzie nie wymyślili jeszcze tylu słów.
- T-to tutaj, panienko - jąka się służący.
- Tak, wiem - rzucam z wyższością.- A teraz spadaj, bo przypalę ci ten twój tani krawat.
- Dostałem go od dziadka! - protestuje.
- I co? Powinno mnie to obchodzić? Raczej nie - kończę, nie dając mu dojść do słowa i macham dłonią przy jego nosie. Odskakuje i odbiega w ciemność.
- Hej! - krzyczę za nim.- Zapomniałeś się ukłonić! - szczerzę się, słysząc jak kroki stają się szybsze.
Dobrze, myślę, niech się mnie boi.
     
Napieram na wielkie, drewniane drzwi, wykonane w tak samo kiepskim stylu jak wszystko wokół.

      Wchodzę do środka i zamykam je za sobą z trzaskiem. Rozglądam się po pokoju, w którym jak zwykle panuje koszmarny bałagan. Papiery latają dosłownie wszędzie, kawałki drewna leżą rozrzucone wokół biurka, a notesy i zeszyty tworzą niezbyt przyjemną dla oka stertę przy regałach na książki, które są jedynym czystym i zadbanym miejscem w pomieszczeniu.
      Podnoszę wzrok. Na fotelu za ciemnym, drewnianym biurkiem siedzi dobrze zbudowany mężczyzna o mocno czerwonych oczach i gładko ogolonej głowie. W pierwszej chwili ani trochę go nie poznaję, ale zaraz sobie przypominam- doradca mojego pana. Rozglądam się za samym władcą, ale nigdzie go nie widzę, a nie ma tam zbyt wielu miejsc, w których mógłby się schować.
      Podchodzę do tandetnego, obdartego fotela naprzeciwko mężczyzny i rozsiadam się na nim. Wyciągam nogi na drewniany mebel między nami i wpatruję się w czubki moich butów.
- Czego chcecie tym razem? - pytam obojętnie, ale z lekkim wyrzutem.
      Patrzy mi w oczy i uśmiecha się lekko. Stuka długimi palcami o blat i nie przestaje mi się przyglądać. Wzdycham i zaczynam oglądać swoje paznokcie. Czarne do brudu palce wręcz wołają o czystą wodę. Będę musiała o tym pamiętać, kiedy stąd wyjdę.
- Zdejmij nogi - odzywa się mężczyzna. Patrzę na niego z pogardą i oblizuję wargi, na co jego oczy odpowiadają rozszerzeniem źrenic.
- Zdejmij nogi
panienko - poprawiam go.- I nie. Nie zdejmę ich. Tak mi wygodnie.
     Uśmiecha się jeszcze szerzej, niemal się do mnie szczerzy, jakbym była długo oczekiwanym przez niego prezentem.
- Z czego się cieszysz, łysolu? - pytam z irytacją.- Gdzie, do jasnej cholery, jest mój pan?
- Patrzysz na niego - odpowiada powoli. Chyba myśli, że brzmi uwodzicielsko, ale raczej mu to nie wychodzi. Zrywam się z fotela i staję na równe nogi, kiedy dociera do mnie sens jego słów.
- Ty? - powtarzam.- To obraza! Jak możesz...
- Jego już nie ma, moja droga. I już nie będzie.
- Słuchaj no, tępaku. Jeśli zaraz nie powiesz mi, gdzie...
- Odszedł. Teraz ja tu jestem szefem, a ty mi podlegasz.
Przełykam ślinę. Biorę głęboki wdech. Mdli mnie na samą myśl o tym, że mam mu służyć.
- Nieodczekanie twoje.
      Patrzy na mnie z nieskrywanym zainteresowaniem, jakbym była ciekawym okazem w muzeum. Może ocenia moją przydatność? Wolę jednak nie wiedzieć co się kryje w jego pustej głowie, w końcu ma w niej dużo miejsca na rzeczy inne niż mózg.
- Nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba. I mam dla ciebie zadanie. Kolejna duszyczka do kolekcji- prostuje się.
- Kto? - pytam.
- Tym razem chłopak, siedemnaście lat. Ta zabawka będzie twoja, księżniczko.
      Patrzę na niego z niesmakiem po czym próbuję przetrawić informacje. Teraz on tu rządzi. A ja mam następne zadanie, więc nie powinnam przecież narzekać. Mimo wszystko coś mi tu nie gra. Nie mam jednak zamiaru tracić czasu na niepotrzebne rozmyślania. Później to sobie ułożę, na razie muszę iść po broń.
- Gdzie? - dopytuję.
- Zaułek przy Drugiej. Pospiesz się, on już umiera, może ci uciec.
- Jasne. Ale kiedy wrócę, jeszcze sobie porozmawiamy - oznajmiam, mrużąc przy tym oczy. Rozglądam się znów po pokoju. Pstrykam palcami i podpalam kilka kartek papieru leżących na biurku.
- O czym takim?
- Chcę wiedzieć dokładnie, z najmniejszymi szczegółami, co się stało z Lucyferem.
- Niczego więcej nie wiem- mówi niewinnie.
- Jasne, a ja mam wąsy na kolanie.
      Odwracam się na pięcie i szybkim krokiem wychodzę, z całej siły szarpiąc drzwiami, które z głośnym hukiem zatrzaskują się za mną. Nie patrzę za siebie tylko biegnę prosto do swojego pokoju. Wpadam do środka i rzucam się na podłogę. Pstrykam palcami, by zgasić płomienie i wsuwam dłoń pod łóżko. Wyszukuję sporych rozmiarów zawiniątko, które wyciągam i kładę na kolanach. Rozwijam materiał i rozkładam go na podłodze. Kilkanaście rodzajów sztyletów leży przede mną i czeka, aż któreś wybiorę. Podnoszę dwa błyszczące na niebiesko ostrza, jeden zielony i jeden przezroczysty nóż. Wrzucam resztę pod materac i otwieram szufladę koło łóżka. Wyciągam srebrną fiolkę do łapania dusz i wkładam ją do kieszeni na piersi. Broń mocuję przy pasku od spodni pod szatą i nakładam kaptur na głowę.
     Moja twarz znajduje się teraz w cieniu i biedny chłopak nie zorientuje się nawet, kto po niego przyszedł. Rzadko kto wie, kim jestem. A młody siedemnastolatek nie ma pojęcia, że czeka go wyjątkowe spotkanie.
Spotkanie ze Śmiercią.



No, cieszymy się? Mam nadzieję, że tak :) Będę wdzięczna za opinie i komentarze, ale jeśli wchodzicie tu tylko po to, żeby się zareklamować, to nie będę wchodziła na Wasze blogi tylko je usuwała. Więc jeśli chcecie aktywności ode mnie, to przed wstawieniem linka do SPAMu skomentujcie przynajmniej ostatni rozdział. I to naprawdę przeczytany, a nie zerknięcie i krótkie "super" ;)
Dziękuję za uwagę, czekam na oceny <3 + chciałabym też wiedzieć, co myślicie o głównej bohaterce? :) Piszcie.
Pozdrawiam,
Weronika

sobota, 14 września 2013

Prolog.

     Biegnę przez las, co chwilę potykając się o połamane gałęzie i zdradliwe korzenie wysuwające się z ziemi jakby specjalnie po to, by owinąć mi się wokół kostki i wciągnąć do środka.
Krzyczę z przerażeniem, ale tym razem też nikt mnie nie słyszy. Czuję na karku zimy oddech śmierci. Pęd powietrza rozwiewa moje włosy, idealnie czarne, jak krucze pióra. Uderzam ramieniem o pień sosny, którą ledwo udaje mi się ominąć. Igły sypią się z drzewa zostawiając za mną zieloną mgiełkę. Słyszę szelest towarzyszący zakapturzonej postaci. Jej stopy nie dotykają podłoża. Unosi się tuż nad nim i niemal płynie w powietrzu.
      Staram się przyspieszyć i zmylić ciemną postać za mną. Manewruję między drzewami, skręcam. Dostrzegam słabe światło. Rzucam się pędem w tamtą stronę, pełna nadziei na ciepło i bezpieczeństwo. Nie wiem, co sobie wyobrażam uciekając przed samą śmiercią, ale nie mam czasu na głębsze przemyślenia. Kruche gałązki i suche liście trzaskają pod moimi stopami. Nie zwracam uwagi na nieprzyjemny dźwięk rozlegający się, gdy zgniatam grzyby, ani na obrzydliwe chrupanie, kiedy depczę niewinne żuki, które nieumyślnie stają mi na drodze.
      Chciałabym móc powiedzieć, że wiem dokąd biegnę. Ale na razie moim jedynym celem jest coraz wyraźniejsze światło błyszczące w oddali. Gdyby tylko śmierć nie deptała mi po piętach. Ale ona nie ma zamiaru zrezygnować, a do tego wygląda na to, że ani trochę się nie męczy. Szczęściara. Za to ja jestem wyczerpana i już tylko adrenalina trzyma mnie na nogach. Zbieram całą swoją siłę i przyspieszam jeszcze bardziej, byle dalej od tego przeklętego miejsca. Byle dotrzeć do światła.
      Nagle patrzę w stronę jaśniejącego punktu i mało brakuje, żebym zatrzymała się z zaskoczenia. Zauważam, że błyszcząca kropka ani trochę się nie zbliżyła, chociaż przebiegłam już spory kawałek. Pędzę dalej, ale wciąż zachowuję tą samą odległość i nie mogę podbiec bliżej. Zerkam przez ramię i widzę kawałek czarnego materiału nie więcej niż kilka metrów za mną. Moje nogi ledwo wytrzymują a serce niedługo się zatrzyma. Umysł szaleje w poszukiwaniu drogi ucieczki, której za nic nie może znaleźć.
- Zwolnij, Silver- mamrocze postać za moimi plecami, a ja sztywnieję na dźwięk swojego imienia.- Widzę, że jesteś zmęczona.
      Szok spowodowany tym, że zawołała mnie po imieniu sprawia, że zwalniam, ale natychmiast wracam do poprzedniego tempa. Za późno, już prawie mnie dogania.
      Kątem oka dostrzegam czarną plamę po prawej. Skręcam gwałtownie i przebiegam między drzewami. Widzę kępę zieleni i desperacko rzucam się ku niej. Próbuję uspokoić oddech, żeby nie było mnie słychać. Ciemna postać przechodzi obok i obchodzi roślinę dookoła. Mówią, że w takich chwilach całe życie przelatuje przed oczami. Ale ja czuję tylko pustkę, pożerającą mnie od środka. Widzę największe błędy, jakie popełniłam, myślę o tym, co bym zrobiła, gdybym miała szansę. Ale to wszystko oszustwo. Bo przecież miałam już swoją szansę, ale jej nie wykorzystałam. Miałam całe 16 lat na robienie wszystkiego. I nie zrobiłam nic. Nie przeprosiłam mojego przyjaciela za to, że byłam taką idiotką bez uczuć. Nie zakochałam się, łamałam serca i zabiłam kogoś. Tak, zabiłam. Moją matkę, dokładniej. W samoobronie, chociaż policja w to nie wierzy. Ale ja do końca będę to pamiętać.

Mama przy lodówce.
Nóż w jej ręce.
Ostrze wymierzone w moją stronę.
Jesteś potworem. Zimnym bezuczuciowym monstrum.”
Brązowe oczy.
Zimna stal w mojej dłoni.
Krew. Dużo krwi.
Zalewa wszystko.
Wszystko.

      Nagle słyszę szelest. Rozlega się tuż za mną. Czuję lodowaty podmuch na karku, drżę. Z zimna, z przerażenia, z zaskoczenia. Za moimi plecami krzaki się rozsuwają. Odwracam się i szarpię gwałtownie, po czym zamieram, patrząc w puste oczodoły, z których wypływa czarna mgła.



No więc tak, właśnie, dobrze widzicie, PROLOG. xd Mam nadzieję, że Wam się podobał i zaciekawił Was na tyle, że jeszcze tu wrócicie :) Zapraszam do komentowania, bo to bardzo pomaga mi w pisaniu,m chcę wiedzieć co zmienić, czy pomysł Wam się podoba itp. :) Oraz do obserwowania, żeby być na bieżąco ;)
Pozdrawiam,
Weronika ;3

Witam. :)

Witajcie na moim nowym blogu :) Niektórzy z Was może znają moją "twórczość" z poprzedniego: historia-nieba.blogspot.com .  Ale przestałam na nim publikować. Wpłynęły do mnie jednak prośby o dalszy ciąg, a na pomysł nowego bloga zareagowaliście dosyć entuzjastycznie, więc postanowiłam spróbować :) Tak na marginesie, dziękuję za wsparcie :) Ale z góry ostrzegam, że wpisy raczej nie będą pojawiały się regularnie, więc to, że nie odzywam się przez dwa tygodnie nie znaczy, że zniknęłam :D Co za tym idzie zachęcam do obserwowania bloga, jeśli kogoś zainteresuje :) Niedługo (pewnie jeszcze dzisiaj) dodam pierwszy fragment, możemy go chyba nazwać prologiem, co? :3 Tym, którzy mnie nie znają, czyli pewnie większości z Was powinnam się przedstawić :) No więc mam na imię Weronika, mam 14 lat i uwielbiam pisać :) Moim marzeniem (marzeniami xd) jest wydać książkę oraz zostać aktorką :) Jeśli chodzi o to pierwsze to sami ocenicie, czy mam na to jakieś szanse :) Tak czy siak, będziemy mieli jeszcze okazję poznać się nieco lepiej, więc to na razie wszystko :3
Dziękuję za uwagę.
Pozdrawiam,
Weronika