sobota, 5 października 2013

Rozdział IV.

     Tępy ból w plecach przebija się w najgłębsze zakamarki mojej świadomości, którą zdaje się straciłam jakiś czas temu. Próbuję go zignorować, ale jest zbyt natarczywy, domaga się mojej uwagi, grymasu na mojej twarzy, aż wreszcie mojego ciała wygiętego w łuk.
      Przewracam się na prawy bok i uderzam nosem w coś twardego. Powieki mam ciężkie, ale z wysiłkiem je unoszę. Widzę przed sobą szarą jak popiół, brudną i pomalowaną w pewnych miejscach ścianę. Zerkam wyżej i dostrzegam plamę czerwonej farby, jakby ktoś machnął pędzlem i zostawił ją tak, nierozprowadzoną, nieułożoną w żaden konkretny wzór. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to nie farba. W moim umyśle rozbrzmiewa słowo krew, którego nie mogę powstrzymać, Zalewa mój mózg i nie pozwala na żadne inne myśli, dopóki nie słyszę cichego szurania za sobą. Z trudem odwracam się w drugą stronę i krzywię się z bólu. Zaciskam powieki i rozchylam je dopiero, gdy leżę nieruchomo zwrócona w stronę, z której dobiegł mnie hałas. Widzę przed sobą... No tak, kosze na śmieci, które zasłaniają mi wszystko. Ciekawe jak znalazłam się w takim położeniu? Niewiele myśląc zrywam się z twardej ziemi i uderzam głową o metalową rurkę nade mną.
- Cholera! - krzyczę, zapominając, że nie wiem nic o tym skąd się tu wzięłam. Zasłaniam sobie usta dłonią i w myślach przeklinam się za tę nieumyślność.
     Rozglądam się, szukając drogi ucieczki kiedy słyszę kroki zbliżające się do mnie z każdą sekundą. Patrzę w ziemię i czekam, nie widząc innego wyjścia. Ktoś się nade mną nachyla, wiedzę jego cień rzucony na tę niewielką przestrzeń, w której się znajduję. Wstrzymuję oddech i postanawiam udawać, że nic nie wiem. W tym momencie czyjaś ręka pojawia się między kubłami przede mną i rozsuwa je na boki ukazując pustą przestrzeń za nimi.
- Witam, śpiąca królewno – słyszę ironię w męskim głosie. - Jak się spało w naszym hotelu „Raj na ulicy”?
      Spoglądam w górę i widzę szeroko uśmiechniętego chłopaka o wyraźnych szafirowych oczach odcinających się na jego opalonej skórze. Ma na sobie niebieski sweter i wąskie, czarne spodnie sięgające białych trampek z logo Converse. Czarne jak smoła włosy spływają na kark lekko jak piórka. Przyglądam mu się z rezerwą i zastanawiam się, skąd się tu wziął.
- Co jest? - pyta, kiedy się wycofuję. - Nie pamiętasz mnie?
      Wstaję ostrożnie, starając się, by kolana nie strzelały. Podnoszę na niego wzrok, mrugam kilka razy i powoli kręcę głową. Patrzy na mnie ze zdziwieniem, a uśmiech znika z jego twarzy, jakby ktoś odwiązał nitkę trzymającą kąciki ust w górze.
- Cóż, ten gość pewnie cię pamięta. - Wskazuje na kupkę materiału kilka metrów dalej, w której dopiero po chwili zauważam ciało.- Albo raczej pamiętałby, gdyby miał okazję się obudzić.
      Patrzę na chłopaka jeszcze przez chwilę, po czym biegnę w stronę mężczyzny na ziemi. Odchylam jego głowę i widzę twarz, która wydaje mi się znajoma.
Obrazy zalewają mój umysł. Zadanie, zaułek, Jim, walka, śmierć, ranny chłopak, pomoc. Ciemność zalewająca wszystko, nie pozostawiająca niczego, czego mogłabym się uczepić. Nic, tylko ciemność. Głęboka, przerażająca, gęsta niczym smoła. Pamiętam.
- Umierałeś – mówię cicho, odwracając głowę w jego kierunku.
      Spogląda na mnie spod długich rzęs rzucających cienie na jego zaczerwienione policzki. Wpatruję się z powrotem w twarz mężczyzny na ziemi i nieruchomieję na kilka długich, ciągnących się w nieskończoność sekund. Czuję na sobie spojrzenie czarnowłosego, ale nie zwracam na to uwagi. Zrywam się z kolan i prostuję, wysuwając zza paska sztylet. Wbijam go po raz ostatni w jego plecy, by mieć pewność, że jestem bezpieczna. By zobaczyć, jak płynie jego krew. Głupiec ślepo wykonywał rozkazy Jima i nie skończyło się to dla niego najlepiej. Myślę o tym, jak upadał na ziemię, a jego kumpel nawet na niego nie spojrzał.
Odwracam się w stronę chłopaka, którego oczy wciąż podążają za mną ze skupieniem i ostrożnością. Mrużę oczy i robię krok w jego stronę. Pochylam głowę, przez co moje włosy zsuwają się na twarz. Odgarniam je i wciskam z roztargnieniem za ucho.
- Umierałeś – powtarzam to, co już raz powiedziałam.- A ja ci pomogłam. To moja szata – mówię, wskazując na skrawek czarnego materiału wystającego spod jego swetra.
      Patrzy w tamtą stronę i uwalnia mnie od swojego spojrzenia, ale nie na długo. Z powrotem zawiesza na mnie wzrok i przewierca mnie na wylot. Zazwyczaj mi to nie przeszkadza, ale teraz irytuje jak nigdy dotąd.
- Przestań się na mnie gapić - warczę jak wściekły pies. - Nie zachowuj się jak upośledzony, mów coś!
      Mruga, oblizuje wargi i spogląda w miejsce, w którym leżałam, gdy się ocknęłam. Zaniepokojona zaczynam się zastanawiać, jak długo tam byłam. Zaciskam powieki, by zaraz znów je rozchylić. Podchodzę do niego na odległość ramienia i podnoszę wzrok. Jest wyższy ode mnie, muszę zadzierać głowę, by spojrzeć mu w oczy gdy stoję tak blisko. Milczę, czekając na jego słowa.
- Leżałaś tam dwa dni, jeśli chcesz wiedzieć – mówi po chwili, jakby czytał mi w myślach. - Pilnowałem cię – dodaje, jakby niepewnie.
      Czuję, jak napięcie odchodzi z moich ramion. Był tutaj, mógł mnie zabić, gdyby chciał, ale on tylko siedział i mnie pilnował. Wypuszczam powietrze i kiwam głową.
- Dzięki, ale nie potrzebuję ochroniarza, chłoptasiu – mruczę pod nosem, przeciskając się obok niego.
      Idąc, celowo trącam go w ramię, ale on jest przygotowany. Chwyta mnie za rękę i odwraca ku sobie. Jestem ściśnięta między nim a ścianą, na którą mnie pchnął gdy wykonał ten na pozór prosty ruch. Oddycham ciężko, niepewna co zrobi. Patrzę mu w oczy i zachowuję spokój, gdy odwzajemnia spojrzenie.
- Siedziałem tutaj i dbałem o to, by nikt cię nie zauważył. Wymyślałem bajeczki, by ludzie tu nie zaglądali, nie wyrzucali tu śmieci. Owszem, potrzebowałaś mnie.
      Czuję jego ciepły oddech owiewający moją twarz i wnikający głęboko w moje włosy. Mrugam, ale wciąż wpatruję się w niego niewzruszenie. Napięcie między nami nadal trwa i nie chce ustąpić, a cisza gęstnieje wokół jak ciemność, która mnie pochłonęła. Słyszę najdrobniejszy szelest liści, szum ulicy za zakrętem i kroki ptaka kilka metrów dalej.
- Nikogo nie potrzebuję – mówię, z trudem powstrzymując się od przyłożenia mu kolanem między nogi.- A teraz odsuń się ode mnie, albo za kilka sekund wyłożysz się na ziemi zwinięty z bólu.- Mówiąc to, zerkam znacząco w dół, a on podąża za moim spojrzeniem i szeroko otwiera oczy.
- Nie ośmielisz się tego... - Nie kończy, bo zaciskam wolną rękę na jego swetrze, zapieram się prawą noga, a lewą wymachuję w górę i trafiam idealnie.
      Próbuje utrzymać mnie przy ścianie, ale ból wygrywa z tym postanowieniem i już po chwili klęczy przy moich stopach. Uśmiecham się triumfująco i przemykam obok, omijając go z daleka wzdłuż widocznej tylko dla mnie linii. Stawiam stopy ostrożnie, ale pewnie i nie pozwalam sobie na spoglądanie za siebie. Dopiero gdy oddalam się od niego na bezpieczną odległość zatrzymuję się i odwracam w jego stronę. Widzę, że wciąż się pochyla. Podnosi się z dłońmi zaciśniętymi w pięści i wyraźnie zaciśniętą szczęką. Staje chwiejnie i ledwo trzyma się na nogach, rzucając mi wściekłe spojrzenia. Szczerzę się do niego i robię krok w jego stronę. Mam zamiar stać tak i czekać na jego ruch, ale chłopak kiwa się i dostrzegam, jak kolana się pod nim uginają. Pokonuję dzielącą nas odległość w kilku szybkich skokach i docieram do niego w idealnym momencie, by go złapać i podtrzymać. Wsuwam mu ręce pod pachy i układam delikatnie na ziemi, by nie zrobić mu krzywdy. Klękam przy nim i kładę sobie jego głowę na kolanach. Przeczesuję palcami jego jedwabiste włosy i bawię się kolczykiem w uchu, skrytym pod nimi. Chcę coś do niego powiedzieć, ale uświadamiam sobie, że wciąż nie znam jego imienia. Desperacko uderzam dłonią o beton i wydaję z siebie zduszony jęk.
- Obudź się – mamroczę do niego. - Obudź się i spójrz na mnie.
      Ostatni raz przesuwam palcami po jego głowie i przymykam oczy. Czuję dotyk na mojej ręce i drżę z zaskoczenia. Niemal zrzucam go z kolan na widok jego otwartych oczu i trzepoczących rzęs. Wpatruje się we mnie, a na jego ustach wykwita uśmiech. Widząc to prycham z pogardą i odpycham go od siebie, a sama wstaję gwałtownie i odchodzę. Opadam na ziemię pod ścianą i opieram się o nią plecami, wpatrzona uporczywie w czubki swoich butów. Słyszę jego kroki zbliżające się do mnie, ale nie mam zamiaru spokojnie z nim rozmawiać.
- Hej, co jest? - pyta. - Obraziłaś się?
Nie odzywam się.
- Nie nabijałem się z ciebie, naprawdę zasłabłem – mówi, a w jego głosie brzmi szczerość, która działa mi na nerwy. - To było mocne – oznajmia, odnosząc się do mojego kopniaka.
      Przewracam oczami i wzdycham ciężko, na co on odpowiada wybuchem śmiechu i podchodzi bliżej, niezrażony. Wyciąga do mnie rękę, jakby chciał pomóc mi wstać, ale ignoruję go i zrywam się na równe nogi zanim zdąży mnie zatrzymać. Mijam go, a nagły wiatr rozwiewa moje włosy i uderza mnie w twarz. Postanawiam zostawić go tutaj i wrócić do domu, ale coś sobie przypominam. Lucyfer zniknął, a chłopak mówił, że może mi pomóc. Odwracam się gwałtownie i podbiegam do niego.
- Coś wiesz – mówię. - Jestem tego pewna.
      Uśmiecha się do mnie, jakby mi gratulował. Staję przy nim tak blisko, że czuję jego oddech. Dzielą nas centymetry, a ja zadzieram głowę, gdyż sięgam mu ledwie ramienia.
- Doprawdy? - pyta, udając niewiniątko.
- Gadaj – cedzę przez zęby. - Musisz mi powiedzieć. Muszę go znaleźć.
     Przez kilka sekund przygląda mi się z zaciekawieniem. Po chwili robi minę, jakby nad czymś się zastanawiał i oblizuje wargi. Patrzę na to wszystko ze zniecierpliwieniem i już mam coś powiedzieć, kiedy otwiera usta.
- Śniło mi się... - urywa. - Śniło mi się Piekło. I był tam łysy mężczyzna, krzyczący coś do ciemnych postaci zatopionych po kolana w płynnym ogniu. Po chwili otoczenie się zmieniło i znalazłem się w dziwnym miejscu, gdzie wszystko było czarne jak zwęglone skały. Pojawił się białowłosy mężczyzna i powiedział, że ona niedługo się zjawi, a ja mam jej pomóc. Mamy do niego dotrzeć. On...
- Co?
- Miał czarne oczy. Nieprzeniknione, żadne światło się w nich nie odbijało. Nic. Pustka.
- Lucyfer – szepczę.
      Kiwa głową w milczeniu i czeka na moją reakcję. Zaciskam zęby i raz po raz zaciskam i rozluźniam ręce. Po chwili, która wydaje się wiecznością odsuwam się o krok i podejmuję decyzję.
Łapię go za rękę i ciągnę za sobą, by skryć nas w najgłębszej części zaułka. Robi wielkie oczy i patrzy na nasze złączone dłonie. Wreszcie siadam i szarpię go za sobą. Opada na ziemię przede mną i wpatruje się we mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy.
- Nie gap się – mówię rozdrażniona, a on odwraca wzrok. - Wybacz, nieważne. Musisz iść ze mną. Gdziekolwiek on jest, muszę go znaleźć.
- Taaa. Jasne, gdzie idziemy?
- Nie wiem od czego zacząć, ale najpierw muszę wrócić do Podziemia i zabrać, co się da. Potem pomyślimy.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć – zauważa. Zresztą słusznie.
      Ale jak mam mu powiedzieć, że będzie musiał porzucić swoje życie, zmienić się. Nie będzie już człowiekiem, a na pewno nie takim, jakim jest teraz. Ale chyba mogę go uświadomić później, prawda? Co się może stać?
- Będziesz musiał na mnie zaczekać. W jakimś bezpiecznym miejscu.
      Przygląda mi się uważnie, jakby szukał oznak kłamstwa, ale widok najwyraźniej go satysfakcjonuje, bo odwraca wzrok i kręci głową.
- Nie ma mowy. Nie będę siedział, kiedy ty będziesz działać. Chcę coś robić. Czuję, że ten sen był ważny i prawdziwy.
- Bo był – zapewniam. - Ale nie możesz jeszcze walczyć, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie jesteś wyszkolony, uzbrojony, ani w pełni zdrowy.
- Dobra – zgadza się niechętnie, ale powietrze z niego uchodzi.
      Przypominam sobie, że zanim straciłam przytomność rozmawialiśmy o tym, że żadne z nas się nie przedstawiło. Trącam jego kolano swoim, a kiedy łapię jego spojrzenie uśmiecham się promiennie, chociaż niespecjalnie mi to wychodzi.
- Przy okazji, jestem Silver.
      Patrzy na mnie, jakby właśnie przypomniał sobie coś niesamowitego, a jednocześnie dowiedział się jakiejś niezwykłej, wręcz egzotycznej rzeczy. Czy to, że się przedstawiłam jest takie szokujące?
- A ja Mathis – mruczy pod nosem i uśmiecha się lekko, spoglądając spod przymrużonych powiek. Jest świadomy swojej urody i próbuje to wykorzystać. Ha! Nie ze mną te numery.
- Niedoczekanie twoje – mówię z nutą kpiny w głosie, a sądząc po jego minie rozumie, o czym mówię.
- Rozebrałaś mnie.
- Wcale cię nie rozebrałam! - krzyczę, wyprowadzona z równowagi przez jego beztroskę i irytująco pewny siebie uśmiech.
- Jasne, jak wolisz.
      Krzywię się i przewracam oczami, krzyżując ręce na piersi, na co on wybucha głośnym śmiechem i wyciąga się na ziemi, podparty łokciami o zimny beton. Mam ochotę kopnąć go znowu, ale rezygnuję i kładę się widząc, jak słońce chowa się za horyzontem. Zamykam oczy, zupełnie nieświadoma tego, że jesteśmy obserwowani.

Tak, trochę dłuższy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :) Jak Wam sie podoba? Chcecie więcej? Piszcie co myślicie, rozwińcie to ;) Jak Wasze odczucia względem głownej bohaterki? A biednego, rannego chłopaka? Czy coś wydało Wam się dziwne? Jak myślicie, o co chodzi? Macie już swoje sympatie i tych, których nie znosicie? Piszcie, chce poznać Wasze opinie! Przeczytałeś? Zostaw komentarz, to naprawdę motywuje :) Dziękuję za uwagę, do napisania!
Pozdrawiam,
Nika :3

5 komentarzy:

  1. Okej, tym razem rozbroiłaś mnie na maksa ;-; Zakochałam się w rozdziale, i nie dziwi mnie to :D
    Czekam na następny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czym dokładniej tak Cię rozbroiłam? xd Bo jestem ciekawa :D Dziękuję też za komentarz i to tak pozytywny :) <3
      Pozdrawiam,
      Nika ;3

      Usuń
  2. Chcę tego więcej!Ten blog jest super;D Liczę na więcej;D

    OdpowiedzUsuń
  3. fantastyczny!!!!! czekam na następny:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie piszesz. Chociaż zadajesz strasznie dużo pytań.
    Fabuła jak dla mnie jest extra i pozostaje tu nuta tajemniczości. Błędów nie znalazłam.
    Główna bohaterka jest przewspaniała i Mathis ♥
    Czekam na dalszy ciąg. :)

    OdpowiedzUsuń