środa, 30 października 2013

Rozdział VI.

      Biorę głęboki wdech i wciągam do płuc maksymalnie dużo powietrza. Czuję chłód przelatujący przez mój nos, moje dłonie zaciskają się w pięści, oczy pozostają wpatrzone w bruneta.
- Jesteś największym idiotą jaki kiedykolwiek miał okazję stąpać po tej planecie a wierz mi, że było ich wielu! - krzyczę, ignorując fakt, że ktoś może mnie usłyszeć. - Mówiłam ci, że masz tu zostać, nie ruszać się i czekać na mnie, dokładnie w tym miejscu! - Tupię nogą dla podkreślenia każdego z ostatnich wyrazów. - Ty natomiast byłeś na tyle bezmyślny, żeby nie tylko mnie nie posłuchać, ale jeszcze wejść do miejsca, w którym pod żadnym pozorem nie chciałabym cię widzieć!
      Dyszę ciężko, brakuje mi powietrza. Patrzę na niego z furią, a on nawet nie raczy podnieść na mnie wzroku. Czuję, jak ogarnia mnie jeszcze większa wściekłość, o ile to w ogóle możliwe. Robię mechaniczny krok w jego stronę, a z mojego gardła wydobywa się jęk irytacji. Umysł zalewają mi setki myśli kołaczących o ściany mojej czaszki z taką siłą, że mam wrażenie, jakby kość zaraz miała się rozkruszyć. Skronie pulsują, serce bije szybciej z wysiłku, a paznokcie wbijają się we wnętrze zaciśniętej dłoni. Rozglądam się wokół, spoglądam na twarde, wytrzymałe drzewa, które pomimo wiatru, deszczu czy nawet interwencji człowieka walczą o swoje miejsce. Patrzę na błyszczące w promieniach słońca gładkie liście, trzymające się kurczowo mocnych gałęzi. One przynajmniej mają twarde oparcie, coś, co powstrzymuje je przed upadkiem, dopóki nie jest zmuszone puścić, by uratować siebie, a one nie mają nic przeciwko temu. Nie mogą mieć.
      Zaciskam powieki i odwracam się plecami do chłopaka, wzdychając teatralnie. Jestem dogłębnie wkurzona i nie mam zamiaru tak łatwo odpuścić, o nie. To jeszcze nie koniec. Myślę o tym, jaki był głupi, skupiam się na gniewie, który znów wzrasta i gotuje się we mnie, by wybuchnąć jak granat, którym niewątpliwie teraz jestem.
- Słuchaj jak do ciebie mówię! - Tracę panowanie nad sobą. - Patrz na mnie!
      Pozostaje niewzruszony, a nawet prostuje się wyzywająco co sprawia, że krew w moich żyłach zaczyna się gotować. Mam go dość, że już nie wspomnę o jego bezmyślności i bezgranicznej głupocie. Jest dla mnie nikim, powtarzam sobie. Bez niego też znajdę Lucyfera, a on sam jest dla mnie nikim.
      Chwytam w dłonie jakiś patyk długości mojego ramienia i przełamuję go na pół. Trzask rozlega się nieznośnym echem po całym lesie. Pocieram butami o trawę, rozglądam się i uważnie badam teren, staram się zapamiętać każdy szczegół. W końcu okręcam się na palcach i puszczam pędem prosto przed siebie. Skręcam za skałami, z nadludzką precyzją omijam wystające zdradziecko korzenie , które tylko czekają, aż wpadnę w pułapkę. Kluczą między drzewami, zasłaniam oczy dłońmi, kiedy liście obijają się o moją twarz. Chwila nieuwagi i uderzam w sosnę, ale umiejętnie się od niej odbijam, a za mną z drzewa sypią się igły. Coś mi to przypomina, w mojej głowie powstaje podobny obraz, jaki mam przed oczami, ale wokół jest ciemno, a pnie zasnuwa mgła. Czuję przenikające mnie na wskroś uczucie zagrożenia, które znika równie szybko, jak się pojawiło i zabiera ze sobą dziwny obraz. Po moim czole spływa kropla potu, którą unicestwiam jednym płynnym ruchem ręki.
      Potrząsam głową i rozglądam się w poszukiwaniu cichego, bezpiecznego i, co najważniejsze, niewidocznego miejsca. W oddali dostrzegam, że drzewa rosną gęściej, a ich pnie nikną w krzakach, więc kieruję się w tamtą stronę. Liście szeleszczą pod moimi stopami, z każdym krokiem jestem bliżej celu. Wiatr szumi mi w uszach i rozwiewa włosy wywołując uczucie lekkości i wznoszenia się w powietrze. Mam ochotę krzyczeć i walić w drzewa z wściekłości, ale zamiast tego biegnę przed siebie i nawet nie próbuję patrzeć pod nogi. Słyszę delikatny śpiew ptaków, stukot dzięcioła obrabiającego korę i szuranie pazurów wiewiórki. Pęd powietrza zmusza mnie do przymknięcia łzawiących oczu, słone krople spływają po policzkach a ja uświadamiam sobie, że to nie tylko przez wiatr. Ta słabość tylko potęguje mój gniew i sprawia, że obijam się o niemal każde drzewo i kopię każdy kamień, który potoczy mi się pod nogi. Pięknie, mszczę się na niewinnej naturze nieożywionej zamiast na tym beznadziejnym niebieskookim idiocie. Do czego to doszło.
      Skręcam po raz kolejny wywołując nagły ruch powietrza co sprawia, że kolorowe liście wirują wokół mnie i odlatują, każdy w swoją stronę, wolne, ale bez oparcia. Sama jestem teraz jak jeden z nich. Zwiędły, samotny, czarny liść obracający się powoli, nie mogący znaleźć dogodnego miejsca. Swojego miejsca. A kiedy już układa się na ziemi, zostaje brutalnie zdeptany przez bezmyślne istoty takie jak ja. Ale co mnie obchodzą jakieś tam liście, jestem Śmiercią, a one nie żyją, nie zabieram ich do Podziemia, nie mają dusz... Kolejne podobieństwo. Dobra, mam duszę, ale już dawno skryła się gdzieś w głębi mojego serca i nie ma w planach ujawnienia się. Moje sumienie również wybrało się na wakacje i nie zamierza prędko z nich wracać, a mnie to odpowiada, dzięki temu mogę spać spokojnie, działać i nie przejmować się wyrzutami, jakie dopadną mnie potem. One zwyczajnie się nie pojawią, a ja nie będę zwracała uwagi na takie bzdury.
     Zakręcony potok myśli przerywa szarpnięcie za nogę i palący ból w kostce. Zdążam spojrzeć w dół i dostrzec wystający z ziemi zdradziecki korzeń. Tracę grunt pod nogami, przez chwilę unoszę się w powietrzu. Odbijam się od drzewa, nie mogę złapać równowagi, upadam i turlam się w dół stromego zbocza pokrytego liśćmi i zarośniętego drzewami oraz krzakami, przez które przelatuję. Po twarzy spływają mi strużki krwi, czuję lekkie pieczenie w miejscach, w których gałązki przecięły skórę. Uderzam nosem o ziemię, metaliczna ciesz spływa mi na język, korzeń rozrywa dolną wargę wywołując palący ból, który mój mózg rejestruje z zawrotną szybkością. Bezwładnie toczę się dalej, próbuję się zatrzymać, złapać czegoś, wbijam paznokcie w zimną, wilgotną ziemię, ale to nie pomaga, ani trochę nie zwalniam. Moje nogi ocierają się o pnie, głowa cudem omija drzewa. Włosy zaplątują się w patyki, zostają za mną, liście oblepiają ubranie, wszystko wokół wiruje, jest niewyraźne, rozmazuje mi się przed oczami, kiedy próbuję je otworzyć. Rejestruję tylko szum towarzyszący zgniataniu liści, robaków, trzaskające gałązki, kamienie pod moim ciałem, wbijające się w nie bezlitośnie. Słyszę odgłos rozrywającego się materiału, czuję chłód na plecach i prawym ramieniu, coś przebija mi łydkę, tłumię okrzyk bólu rozsadzający mi gardło. Zagryzam wnętrze policzka, by skupić się na krwi spływającej na podniebienie, wirującej w moich ustach. Ledwie mogę oddychać, kawałki kory zasypują moje nozdrza kiedy próbuję zaczerpnąć powietrza i przepuszczają niewielką jego część. Płuca wołają o więcej, ciało domaga się końca tego szaleńczego wyścigu z samym sobą. Nic nie mogę zrobić. Próbuję zwinąć się w kłębek, ale wiatr rozpycha moje kończyny, nie pozwalając im się złączyć, zakazując kręgom się złożyć. Muszę być skałą. Muszę dotrwać do końca.
      Nagle wszystko wokół mnie gwałtownie się zatrzymuje, moje ciało wygina się w łuk, ręce i nogi lecą do przodu, ale brzuch zostaje zatrzymany przez drzewo. Wnętrzności podchodzą mi do gardła, żebra ledwo wytrzymują nacisk, moje oczy niemal wyskakują z orbit, krew rozchlapuje się przede mną, opada na liście w postaci miliona czerwonych kropli. Kręci mi się w głowie, która opada na ziemię, przytłoczona własnym ciężarem. Ręce drętwieją, nogi uginają się pod wpływem ognistego bólu rozchodzącego się po całym moim wnętrzu. Dłonie same zaciskają się w pięści i podsuwają do twarzy. Otwieram usta i wbijam zęby w zbielałe kostki, nie panuję nad sobą, ból kontroluje moje ruchy, nie pozwala rozluźnić mięśni. Zapadam się w sobie, kurczę do środka, ściskam jak najbardziej, pragnę zniknąć i nigdy nie wracać. Nie widzę niczego, co jest obok, nie dociera do mnie żaden ptasi świergot, żaden szelest liści, cierpienie zagłusza wszystko.
      W końcu do mojej świadomości przebija się krzyk. Ludzki głos wrzeszczący jakieś słowa. Nie, jedno słowo.
- Silver!
      Moje imię. Pamiętam, że to moje imię. Znajomy głos, znajome słowo. Znienawidzony głos, którego nie chcę słyszeć.
      Szeroko otwieram oczy, ból nagle przestaje mieć znaczenie, spycham go w najgłębsze zakamarki mojego umysłu. Zrywam się gwałtownie, podpieram o pień, kiedy zaczyna kręcić mi się w głowie. Odpycham się, omijam drzewo i biegnę, nie zwracając uwagi na to, że wszystko wiruje. Czuję kłucie w nodze, pieczenie na twarzy, zimne powietrze na nagiej skórze, z której zsunął się podarty materiał. Nagiej skórze? On za mną biegnie, słyszę trzaskanie liści i patyków pod jego stopami przy każdym kroku, jaki wykonuje w moją stronę. Wiatr rzuca moimi włosami na wszystkie strony, strzępy szaty trzepoczą za mną. Nogi odmawiają posłuszeństwa, ale jakimś cudem zmuszam je do zwiększenia prędkości. Biegnę rozpędzona tak mocno, że choćbym chciała, nie mogę tak po prostu się zatrzymać. Albo zrobię to w końcu powoli, delikatnie zwalniając, albo zatrzyma mnie coś innego, a bolesne zderzenie z drzewem powtórzy się, ale tym razem już się tak łatwo nie podniosę, choćby brunet stał tuż przy mnie.
- Stój! - rozlega się za moimi plecami, mocny głos odbija się echem i wraca do mnie, otaczając ze wszystkich stron moje uszy, które najchętniej bym teraz odcięła.
      Nie pozwolę mu się dogonić, nie ma takiej możliwości, muszę przyspieszyć. Niemal potykam się już o własne nogi, ale udaje mi się zwiększyć tempo. Niebezpiecznie pochylam się do przodu, łapię równowagę, ale jest coraz trudniej. Mam ochotę krzyczeć i walić we wszystko wokół, ale postanowienie ucieczki przeważa nad wszystkim innym. Zbiegam w dół zygzakiem, obijając się o pnie, powiększając siniaki powstające na moich ramionach. Za którymś razem słyszę jego kroki, jest coraz bliżej. Gwałtownie rzucam się w prawo, celując w kępę krzaków w nadziei, że mnie zatrzymają, ale nie trafiam i znów zsuwam się po zboczu. Moje ciało wydaje się już doszczętnie wyniszczone, ale nie, jak widać wszystko da się załatwić. Kamienie w plecach, poharatana twarz, rozcięte dłonie i poobrywane paznokcie to jedne z łagodniejszych skutków turlania się po liściach, odłamkach skał i ostrych patykach. W końcu zbocze się kończy, ale to nie koniec mojej leśnej przygody, ponieważ kończy się gwałtownym, niezwykle stromym spadkiem w dół, na spiczaste głazy wielkości średniego samochodu. Moje nogi zsuwają się pierwsze, ciągnąć za sobą resztę ciała. Próbuję złapać się czegoś w miarę stabilnego i wytrzymałego, ale w moje dłonie wpadają tylko zgniłe liście i małe kamyki. Odpuszczam, zerkam w dół, na moje stopy zbliżające się do ziemi, zamykam oczy i czekam na uderzenie, zamiast którego czuję nagłe szarpnięcie, a ręka niemal wyskakuje ze stawu. Zadzieram głowę i napotykam spojrzenie głębokich niebieskich oczu wyrażających dogłębne przerażenie i wytrwałość. Jego palce zaciskają się na moich, ramiona są napięte. Powoli ciągnie mnie do siebie, zaciska zęby z wysiłku, ale trzyma mocno i nie zamierza puścić.
      W końcu ląduję z twarzą wciśniętą w pierś chłopaka, jego dłońmi na swoich plecach. Upada na ziemię, ja leżę na nim, dzięki niemu nie czuję uderzenia. Wciągam powietrze i czuję zapach kawy z mlekiem, wymieszane ze sobą w idealnych proporcjach. Wiatr tańczy w moich włosach, ciepłe dłonie bruneta ogrzewają moją zmarzniętą skórę, dają mi poczucie bezpieczeństwa, ale nic nie trwa wiecznie. Nic, oprócz Śmierci.
      Podnoszę się szybko i wstaję z zapałem godnym olimpijczyka. Podaję mu rękę, ale spogląda na nią, potem na mnie i wstaje, ignorując pomoc. Wzruszam ramionami, krzyżuję je i odwracam się do niego tyłem. Podchodzę do sporych rozmiarów kamienia i siadam na nim, przypominając sobie dlaczego jestem wściekła. Powinnam być. Nieważne, że mnie uratował. Wiem, co muszę mu powiedzieć i nic tego w tej chwili nie zmieni.
- Co jest? - słyszę jego zwyczajowe pytanie.- Myślałem, że jesteśmy kwita, co?
      Wzdycham głęboko, napinam mięśnie i jeszcze bardziej się prostuję. Ignoruję fakt, że jestem półnaga i kręcę głową, jakby sama do siebie. Mam w głowie mnóstwo wątpliwości, ale nie mogę tak łatwo zmieniać decyzji, bo to by mnie zniszczyło.
On nic dla mnie nie znaczy, powtarzam sobie, Zupełnie nic.- Więc co mam jeszcze zrobić? Upozorować wypadek i znowu wybawić cię z opresji jak prawdziwy bohater, którym oczywiście jestem? - szczerzy się i zabawnie wymachuje ręką, udając średniowieczną damę.
- Nic. - Zaczynam ciężej oddychać wiedząc, jakie słowa za chwilę wypłyną z moich ust. - Po prostu odejdź. I nie wracaj. Nie potrzebuję cię.
      Zapada cisza, czuje na sobie jego spojrzenie, zapewne pełne zaskoczenia i urazy, ale nic nie mogę na to poradzić. Słyszę odgłosy kroków, ale nie cichną. Kręci się w kółko.
- Pomogę ci. Właśnie że mnie potrzebujesz – mówi w końcu, a ja próbuję nie zwracać uwagi na to, jak głos mu się załamał.
- Nie. Nie potrzebuję. Nie chcę cię – muszę dosłownie wypychać z siebie te słowa. - Przeszkadzasz mi. Odejdź, słyszysz? - na końcu zaczynam krzyczeć i gwałtownie odwracam się w jego stronę.
      Przez chwilę patrzy na mnie i umiejętnie ukrywa wszystkie emocje, jeśli jakieś w ogóle u niego wywołałam. W końcu mruga i nabiera powietrza.
- W porządku.
      Patrzę, a on wbija wzrok w swoje buty, odwraca się i odchodzi. Przez długi czas nie znika z mojego pola widzenia. Poradzę sobie bez niego. Znajdę Lucyfera. Przecież tylko o to mi chodzi.
      Tylko o Lucyfera, prawda?

Tak, tak, TAK WIEM, ŻE KRÓTKI. xd Ale zaplanowałam sobie, że skończy się w tym a nie innym momencie, więc... Pisałam w międzyczasie tyle, ile potrafiłam, nie mam zamiaru na siłę przeciągać tekstu by było go więcej. Mam nadzieję, że Wam się podobało, czekam na komentarze, ma ich być więcej niż ostatnimi czasy :D
Pozdrawiam,
Nika

PS. Zapraszam na bloga pewnej dziewczyny... :D
http://i-cant-love-you-but-i-love.blogspot.com/ <3

sobota, 26 października 2013

No i jest Fanpage ! :D

Zrobiłam tego nieszczęsnego fanpage'a na Facebook'u ;) Lajkujcie, jest po prawej stronie bloga :D Bądźcie na bieżąco :3 Pomyślałam, że to może być niezły pomysł, a kilka osób stwierdziło, że faktycznie, mogłoby coś takiego być, więc proszę bardzo ! :)

Pozdrawiam,
Nika

piątek, 25 października 2013

Fanpage :)

Tak na marginesie zastanawiałam się nad założeniem fanpage'a bloga na facebook'u, dzięki temu bylibyście jeszcze bardziej na bieżąco. Zamieszczałabym informacje o nowych rozdziałach i postach itp., mielibyśmy lepszy kontakt itp., kto jest za? :D Piszcie, czekam na Wasze opinie.
Pozdrawiam,
Nika

PS. Komentujcie nowy rozdział, a kto nie skomentował poprzednich... Co tu jeszcze robi, na dół strony proszę ! :D

Rozdział V, part II.

      Schodzę coraz głębiej, powietrze wokół mnie gęstnieje a wszechobecna cisza jest tak pusta, że przebijają się przez nią nawet najdelikatniejsze ruchy powietrza. Próbuję zadrzeć do góry szatę, ale orientuję się, że nie mam jej na sobie. Została na górze, a ja muszę jeszcze wśliznąć się do pokoju po nową. Potykam się o jeden z wielu rozsypanych na prowizorycznej drodze kamieni i niemal przewracam, ale w porę znajduję oparcie w skalnej ścianie po prawej. Zimna krawędź kaleczy moją dłoń, a ja syczę z bólu i lekko zaciskam zęby, by nie krzyknąć z zaskoczenia. Przyciskam krwawiące miejsce do ust i zlizuję czerwoną ciecz. Czuję pieczenie i w duchu przeklinam Lucyfera za to okropne ludzkie ciało. Wieczność bez bólu? Rany, świetna sprawa, co? Ale nie, musiał ze mnie zrobić człowieka, nieważne czym byłam wcześniej.
      Krok za krokiem podążam niżej mając nadzieję, że nikt mnie nie zauważy. Powinnam pewnie wiedzieć, że to tak nie działa, że nadzieja bywa złudna i to w większości przypadków, ale oślepiona tą nikłą szansą na powodzenie i wydostanie się stąd bez trudu nie zwracam uwagi na to, że zachowuję się niewiarygodnie głupio i kiedy już wyjdę na powierzchnię osobiście trzasnę się za to w twarz. Cóż, bywa i tak.
      Omijam kolejne dziury i kluczę ostrożnie między głazami. Za każdym razem gdy się potykam zatrzymuję się, nadstawiam uszu i rozglądam się wokół, czy kogoś nie zaalarmowałam. Uderzam głową w stalaktyty zwisające na wysokości moich oczu, ocieram ramionami ściany, a ich wilgoć sprawia, że ubranie zaczyna się do mnie lepić. Wzdycham głośno i brnę dalej w te oślizłe szczeliny. Zerkam ukradkiem na wszystkie strony i kątek oka widzę czarną plamę. Macham ręką, jakbym chciała opędzić się od złośliwej muchy i trafiam w coś zdecydowanie większego niż owad. Rozlega się ogłuszający pisk, a obrzydliwy, hałaśliwy nietoperz odlatuje w stronę wejścia do głównego holu. Przypominam sobie, że te stworzenia często przesiadywały na ramionach Łysola i ogarnia mnie panika. Wredna namiastka legendarnego krwiopijcy zaraz doniesie o mnie temu zdrajcy. Moje nogi same zrywają się do biegu, zanim zdążę o tym pomyśleć. Przez cała drogę ani razu się nie potykam, bez przeszkód przeskakuję wszystkie kamienie, wgłębienia i dziury, schylam głowę w odpowiednich momentach i ani razu nie zaczepiam o skały. Działam w stu procentach instynktownie czyli robię to, co zawsze wychodziło mi najlepiej. Zero przygotowania. Żadnego planu. Bez przemyślenia.
      Dopadam wejścia do głównego korytarza i rozglądam się w poszukiwaniu złośliwego stworzonka. Dostrzegam jak znika za zakrętem i stwierdzam, że jeśli skupię się na zabraniu broni i szaty to mam szansę zdążyć. Rzucam się w stronę swojego pokoju, a moje nogi niemal plączą się ze sobą. Docieram do drzwi i obracam gałkę. Czuję na dłoni chłód metalu. Pcham z całej siły i wpadam do pomieszczenia, od razu kierując się w stronę łóżka. Wsuwam rękę pod deski i materac, wymacuję zawiniątka i obwiązuję je sobie wokół paska. Kopnięciem otwieram szafę, wyszarpuję z niej czarny materiał i zarzucam go na siebie. Wybiegam z sypialni i już mam lecieć w stronę wyjścia, kiedy słyszę przerażony krzyk, niczym zranione zwierzę. Normalnie nie zwróciłabym na to uwagi, ale poznaję ten głos. Opowiadał o mnie. O moich czarnych włosach, szarych oczach, zadartym nosie i cieniach pod dolnymi powiekami. O prawdziwej mnie, takiej, jakiej jeszcze nikt nie widział.
Całkowicie zignorowałam fakt, że miał zostać przy wejściu i na mnie czekać. Ruszam w stronę, z której dobiegł wrzask jeszcze zanim podejmuję decyzję. Twarde sztylety obijają się o moje biodra, a szata łopocze mi na plecach. Zaciskam zęby i zmuszam się do zwiększenia prędkości. Słyszę uderzenia moich butów o gładką posadzkę, od której odbija się niebieskawe światło świec zawieszonych na równi nieskazitelnych marmurowych ścianach. Czuję, że jestem blisko, słyszę jego głos coraz wyraźniej, musi być za następnym zakrętem.
      Gaśnie ogień. Jakby miliony rąk nagle zacisnęło się na płomykach, by je unicestwić. Pewna kierunku, w którym biegnę poruszam się dalej, ale po kilku krokach z całym impetem wpadam w ścianę i osuwam się na ziemię. Przyciskam dłoń do nosa i czuję spływająca mi po palcach krew. Warga nie jest w lepszym stanie, a we włosach wymacuję mokre wgłębienie. Zaciskam zęby, zamykam oczy, słyszę zbliżające się w moją stronę kroki.
Zastanawiam się co jeszcze mogę zrobić. Powinnam walczyć, wiem to, ale nie jestem w stanie się podnieść. Ledwie dotykam zimnej rękojeści noża, moja ręka opada bezwładnie na lodowatą posadzkę. Przez powieki dociera do mnie słabe światło. Z trudem mrugam i zawieszam wzrok na tym, co pojawia się przede mną. Patrzę w błyszczące, niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z zainteresowaniem i troską, która wywołuje u mnie zdziwienie. Widzę, że chłopak wyciąga do mnie rękę, ale nie mogę unieść swojej. Moje powieki znów opadają. Czuję, że brunet podnosi mnie i podtrzymuje, żebym nie upadła. Zaciskam palce na jego ramieniu i zmuszam nogi do posłuszeństwa. Napinam wszystkie mięśnie, próbuję poruszać dłońmi i częściowo odzyskuję nad nimi władzę. Nakłaniam się do biegu, a kiedy słyszę za plecami krzyki Łysola i jego pomocników, adrenalina robi swoje. Kątem oka dostrzegam, że trafili czymś w nogę chłopaka, który łapie się za łydkę i gwałtownie zwalnia. Chwytam go za łokieć, szarpię do siebie i puszczam się pędem w stronę końca korytarza. Po drodze gubię kilka sztyletów i w duchu przeklinam się za to szpetnie, ale nie rezygnuję. Biegnę dalej i w końcu dopadam skalnych ścian. Gwałtownie skręcam, ciągnąc za sobą niebieskookiego i pilnując swoich kończyn, by nie odmówiły posłuszeństwa, dopóki nie będziemy bezpieczni. Teraz jest trudniej, bo oprócz siebie muszę prowadzić też chłopaka, by się nie potknął i nie nadział na skałę. Dyszę ciężko, a w środku zaczynam cieszyć się jak głupia, kiedy dostrzegam zarys wyjścia z tego koszmaru. Przyspieszam jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe i rzucam się w tamtą stronę niczym wygłodniały pies na świeże mięso. Wiem, że Łysol nie wyjdzie z cienia, bo się tego boi. Nigdy nie był na powierzchni i jest przekonany, że to bardzo niebezpieczne, dlatego Lucyfer wysyłał tam zawsze mnie i kilku swoich najlepszych ludzi, oprócz właśnie Łysola, który umywał ręce.
      Moje mięśnie płoną żywym ogniem, a kości trzeszczą niebezpiecznie. Skaczę na skałę i z cały swój wysiłek wkładam w nakreślenie jak najszybciej kilku symboli. Skała się kruszy, a ja wyskakuję do światła i zaciskam dłoń na rękojeści sztyletu na wypadek, gdyby przejście nie zdążyło się zamknąć zanim jakiś rozpędzony dureń przez nie przebiegnie. Kamienie układają się z powrotem i wreszcie jesteśmy bezpieczni. Odwracam się powoli i patrzę chłopakowi prosto w oczy.
- Mathis... - warczę przez zęby.
      Mam na końcu języka tyle słów, którymi go określę, że nawet nie wiem od czego zacząć. Wypełnia mnie gniew, wręcz wściekłość i furia, bo kiedy nic nam nie grozi moją głowę wypełnia myśl, że miał tu zostać i na mnie czekać. Pożałuje tego. Dostrzegam jego spojrzenie, w którym kryje się udawana pewność siebie i strach, który próbuje ukryć. Otwieram usta, by potraktować go serią wyzwisk i wrzasków.

I jak? :) Co myślicie? Podobało się? ;) Współczujecie trochę Mathisowi tego, co go czeka? :D
Czekam na komentarze i głosujcie w ankiecie po prawej :3
Pozdrawiam,
Nika

PS. Niedługo (czyt. prawdopodobnie w ten weekend xd) recenzja "Angelfall" na moim blogu ;3

poniedziałek, 21 października 2013

Opóźnienie.

Hej :) Wybaczcie, ale druga część piątego rozdziału będzie później niż zwykle, gdyż wena mnie opuściła :) Wiecie, mogłabym napisać coś na szybko, ale nie chcę tego psuć, więc po prostu będziecie musieli jeszcze trochę poczekać, ale zrobię co w mojej mocy, żeby to opóźnienie było jak najmniejsze. Naprawdę bardzo Was przepraszam. Chciałam tylko żebyście wiedzieli, że wciąż tu jestem i nigdzie się nie wybieram, a brak rozdziału to nie kwestia mojej rezygnacji :)
Pozdrawiam,
Nika

czwartek, 17 października 2013

Liebster Award

Hej :) Zostałam nominowana do Liebster Award, co zapewne już zauważyliście :D

"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Cóż, nie ma mowy, żebym nominowała 11 osób, nie czytam tylu blogów, a przynajmniej tylu blogów, które mają mniej obserwatorów, więc mogę nominować jedynie cztery osoby, przykro mi :c

Zostałam nominowana przez xLissaxx3 , dzięki kochanie :3

Pytania:
1. Jak długo piszesz?
Piszę gdzieś tak od października zeszłego roku, więc praktycznie mam rocznicę tego szczęśliwego wydarzenia :D
2. Co chciałabyś osiągnąć w życiu?
Bardzo chciałabym zostać aktorką, ale też wydać książkę :) Chciałabym też móc na starość usiąść i pomyśleć "Rany, ależ miałam ciekawe życie". Mając swoją rodzinę chciałabym przypominać sobie co robiłam i uświadamiać, że nigdy nie pozwoliłabym swoim dzieciom na coś tak szalonego i niezwykłego.
3. Czy masz taką tajemnicę, o której nie powiedziałabyś nawet najlepszej przyjaciółce?
Hmmm, Liska ty wiesz w sumie chyba o wszystkim, więc na razie raczej nie, ale w końcu pewnie znajdzie się coś takiego, nie oszukujmy się xd
4. Lubisz zwierzęta? Jeśli tak to jakie i za co?
Lubię :) Uwielbiam tygrysy xd A z takim domowych to szczur, świnka morska, piesek :3
5. Co dodaje Ci weny?
Hmm, często słucham muzyki. Przed pisaniem, przy pisaniu i po pisaniu :D Poza tym dużo rozmyślam o życiu, różnych wydarzeniach itp. a to pomaga wpadać na nowe pomysły :)
 6. Gdybyś miała możliwość wybudowania jednej maszyny, która mogłaby polepszyć przyszłość ludzi, co by to było?
Nie mam pojęcia, może coś, co zapobiegłoby wojnom? A może coś, dzięki czemu ludzie stawaliby się mniej okrutni ?
7. Wyobraź sobie, że wszystkie Twoje najskrytsze pragnienia się ziściły. Co widzisz?
Cóż, skoro to moje NAJSKRYTSZE pragnienia, to chyba nie powinnam publikować ich w internecie, co? :) Ale widzę siebie jako aktorkę, idę przez empik trzymając za rękę pewnego chłopaka i widzę swoją książkę na półce ;)
8. O czym chciałabyś napisać powieść?
Nie zdradzę Wam tego :)
9. Wzorujesz się na kimś, czy może starasz się mieć własny styl? Dotyczy to ubioru, bycia oraz stylu literackiego.
Cóż, w każdym z tych przypadków- NIE. A przynajmniej nie świadomie :)
10. Wolisz dzień czy noc? Słońce czy deszcz?
Stanowczo noc, kocham noc <3 I deszcz :) A najlepiej deszczowy wieczór kiedy jestem sama w pokoju :)
11. Gdybyś spotkała dżina, jak brzmiałyby Twoje trzy życzenia?
Cóż, pewnie koniec wojen, koniec głodu na świecie, koniec okrucieństwa czy coś takiego xd Naprawdę, nie mam życzeń bardziej osobistych, wszystko co chcę osiągnąć, chcę osiągnąć dzięki umiejętnościom, a tego nie osiągnęłabym choćbym była najbardziej utalentowaną osobą na świecie ;)


Okay, więc nominuję:
http://odcienie-uczuc.blogspot.com/
http://historie-pisane-snami.blogspot.com/
http://sny-aniola.blogspot.com/
http://recenzjenadine.blogspot.com/
http://tamgdzieniemajuznic.blogspot.com/

Moje pytania do Was :)
1. Gdzie chciałabyś mieszkać, gdybyś miała możliwość wybrania dowolnego miejsca na Ziemi?
2. Kim chciałaś zostać, gdy byłaś dzieckiem?
3. Masz jakiś sposób na wenę do pisania opowiadania/bloga ?
4. Co robisz, żeby się odstresować?
5. Co jest Twoim hobby, Twoją pasją?
6. Bez jakich trzech rzeczy nie wyobrażasz sobie życia?
7. Czy łatwo ufasz ludziom?
8. Łatwo się denerwujesz, czy ciężko wyprowadzić Cię z równowagi?
9. Dlaczego postanowiłaś założyć bloga? Dlaczego o takiej a nie innej tematyce?
10. Co robisz w wolnym czasie?
11. Jaka jest według Ciebie Twoja najlepsza zaleta i najgorsza wada?


Okay, mam nadzieję, że jest w porządku, wybaczcie, że tak mało osób, ale naprawdę ciężko mi było znaleźć nawet te kilka :)

Pozdrawiam,
Nika ;3

środa, 16 października 2013

Mam prośbę :)

Hej :D Nie, jeszcze nie rozdział, przykro mi :c Mam do Was ogromną prośbę. Czy każdy z Was, kto tu zagląda i czyta, mógłby napisać pod tym postem krótkie "Czytam" czy coś? Nie usuwam bloga ani nic, po prostu chcę sprawdzić ile osób czyta, a ile tylko wchodzi i nie wraca, wiecie. Kto czyta, ale nie komentuje itp. :) Moglibyście to dla mnie zrobić? Nawet ci, którzy nie komentują? Chociaż ten jeden raz wstukajcie te kilka literek, co? :)
Pozdrawiam,
Nika

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział V. part. I

     Przewracam oczami i odwracam się tyłem do niego, po czym odchodzę, unosząc dumnie brodę. Słyszę podeszwy moich butów uderzające o bruk, czuję jak chodnik wibruje pod naciskiem. Wiatr tańczy w moich czarnych jak noc włosach, a drobne owady zaplątują się w nie niczym w pajęczą sieć, oblepiającą bezlitośnie ich małe ciałka. Cóż, gdyby on wpadł w taką pułapkę, zapewne urządziłabym ucztę i tańce.
- Daj spokój! - krzyczy za moimi plecami, jego głos brzmi wyraźnie desperacko. - Zamierzasz tak mnie tu zostawić.
      Zaprosiłabym na nią nawet Łysola, przysięgam. Byle tylko uciszyć ten głos obijający się o moje uszy. Mam serdecznie dość tej paplaniny i prób przekonania mnie, że powinnam go ze sobą zabrać.
- Nigdzie ze mną nie pójdziesz, rozumiesz? - staram się brzmieć spokojnie, ale czuję, że zaraz nie wytrzymam i nawrzeszczę na niego tak, jak to zrobiłam z chłopakiem w tunelu.
     Biorę głęboki wdech, czuję jak świeże powietrze wypełnia moje ludzkie płuca, a słodki zapach jesieni niemal dosłownie wlewa się w moje nozdrza. Liczę do dziesięciu, ale to praktycznie w ogóle nie pomaga, a ja nie mogę dusić w sobie gniewu dłużej niż kilka minut. To dla mnie za trudne i stanowi przyczynę wielu moich problemów. Tak, ale nigdy się oczywiście nie przyznam, że to ja jestem ich powodem, prawda? A już na pewno nie przed nim.
- Przydam ci się. Co, jeśli cię zauważą? - naciska, a ja nie wytrzymuję i gwałtownie odwracam się na palcach, wyciągając w jego stronę prawą rękę. Zanim ją wyprostuję, pstrykam palcami, a dłoń staje w płomieniach.
- Zamknij. Się. - cedzę przez zęby. - Bo podpalę ci język i będę patrzyła, jak biegasz w kółko i szukasz wody.
     Widzę, że chce coś dodać, więc macham mu przed nosem żywą pochodnią, gaszę ogień jednym przesunięciem paznokcia i uśmiecham się sztucznie.
- I tak zostaniesz. Tym bardziej, jeśli mieliby mnie zauważyć – podkreślam zdecydowanie.
      Waha się przez chwilę, ale w końcu zamyka usta i kiwa głową na znak zgody. Wciąż co prawda wpatruje się w moje ręce, ale przynajmniej już się nie odzywa. Zadowolona z siebie przerzucam włosy na jedno ramię i zaczynam się nimi bawić. Użyłam szaty do opatrzenia jego ran, więc kaptur znajduje się teraz gdzieś między niebieskim swetrem i brzuchem chłopaka. Nie chcę go z powrotem, więc będę musiała zabrać kolejny z pokoju. Wzdycham ciężko i skręcam w prawo, w stronę lasu, w którym znajduje się zejście do Podziemia. Korzystanie z niego zajmuje trochę czasu, ale akurat w tej chwili mamy go pod dostatkiem, bo Łysol myśli zapewne, że nie żyję i już planuje jak to uczcić, zanim wcieli w życie swój 'genialny' plan, jakikolwiek by on nie był. Kilka razy zastanawiałam się nad tym, co ten świr chce osiągnąć, ale na myśl przychodzi mi jedno słowo; władza. Bo jaki inny powód mógłby mieć podwładny, by wyrzuć swojego pana z jego własnego domu? Cóż, nie wiedziałam nic o ich relacjach, więc czarę żalu przepełnić mogła jakaś sytuacja bardziej osobista, ale wolę się w to nie zagłębiać. Moją sprawą jest jedynie odnalezienie Lucyfera i zabranie go z powrotem do jego gabinetu, wywalenie Łysola i zesłanie go w najczarniejsze zakątki Podziemia, czy też Piekła, jak nazywają je niektórzy ludzie. Szczerze to nie mam pojęcia dlaczego. Jest tam dosyć ładnie, nie licząc mrocznych upodobań wystroju wnętrz mojego pana. Miejsce, gdzie trafiały dusze jest... Cóż, czasem sama chciałabym tam trafić, ale zaraz zmieniam zdanie. Tylko najgorsi przestępcy, najbardziej splamione, zgniłe duchy zostają zrzucone z klifu w otchłań wypełnioną czerwonym pyłem i czarnym ogniem trawiącym je po kawałku, bawiącym się z nimi w berka, choć od początku wiadomo kto wygra tę grę. Zabawne popatrzeć czasem i posłuchać tych jęków, mimo że czasem bywają przerażające i nie do zniesienia. Niektórzy śpiewają, by umilić sobie czas, inni krzyczą, raz na jakiś czas komuś udaje się uciekać przez dłuższą chwilę, ale zwycięstwo nigdy nie trwa długo, a ja po raz kolejny słyszę piski, trzaskający ogień i czuję zapach zapalonej zapałki. Nie wiem dlaczego, ale właśnie taki zapach do mnie dociera w chwili zderzenia czarnych płomieni z duchem.
      Zatrzymuję się przed skałami i pociągam nosem, by nabrać jak najwięcej tego pachnącego, zimnego powietrza, nim wejdę do Podziemie. Czuję na plecach coś ciężkiego i niemal się przewracam, ale ta sama siła łapie mnie w pasie, obejmuje i ciągnie w tył. Upadam, zaciskam zęby, ale nie czuję kamieni i twardej ziemi, a jedynie ciepły, miękki sweter chłopaka.
      Próbuję się podnieść, ale kiedy odwracam się i podpieram rękami, jedna z nich natrafia na coś ostrego, a ja ponownie tracę grunt, tym razem pod dłońmi. Obijam się brzuchem o jego brzuch, moja noga wpada między jego uda, a mój nos ociera się o jego policzek. Odsuwam twarz, by na niego spojrzeć, kiedy on robi to samo. Spoglądamy sobie w oczy, a ja nagle czuję przypływ złości o mocy tsunami atakującego Japonię. Gwałtownie podrywam się do góry, staję na sztywnych nogach staję obok niego i kopię go w bok, warcząc przy tym jak pies. Odwracam się i kieruję w stronę skał, postanawiając się nie oglądać. Nie wołaj mnie, nie wołaj mnie- powtarzam w myślach, jakby to mogło go powstrzymać. Kim on w ogóle był, żeby pchać się na mnie, a potem rzucać na ziemię w środku lasu? O czym ty myślisz?- pytam sama siebie odkrywszy, co przyszło mi do głowy. Zatrzymuję się przy zimnym, szarym kamieniu i zaczynam rysować po nim płonącymi palcami. Zwęglona warstwa niemal natychmiast znika, a szara warstwa kruszy się przede mną, odsłaniając dziurę wypełnioną po brzegi najczystszą, najbardziej nieprzeniknioną ciemnością jaką ludzie kiedykolwiek widzieli. Zanim tam wchodzę, opieram się dłonią o brzeg skały i wypuszczam powietrze przez zęby.
- Zostajesz tutaj – mówię. - I nie ruszasz się z ukrycia, choćby nie wiem co, jasne?
- Mhm – mruczy pod nosem, ale ignoruję rosnące uczucie irytacji.
- I jeszcze jedno.
- Tak? - pyta, jakby miał nadzieję, że zabiorę go ze sobą. Ha, niedoczekanie.
- Więcej mnie nie dotykaj, albo stracisz palce, lub inną dowolną część ciała.
      Nie czekając na jego reakcję wkraczam w czarną plamę, która natychmiast mnie pochłania, a ja staję się cieniem podążającym w kierunku głównej części Podziemia. Łysol zapłaci, ale jeszcze nie teraz. Muszę zaczekać, ale mam za to mnóstwo czasu na planowanie tej zemsty. O tak, zapłaci, i to jak.


Tak, wiem, mega krótki, ale napisąłam go, cóż, przed chwilą xd Wybaczcie, ale dlateog nazwałam go "Rozdział V, part I" :) Zrobimy z niego dwie części, co? Błagam, powiedzcie, że jest okay xd Przepraszam, ale była u kuzynki i wgl. :c Dobra, komentujcie, żebym miała motywację do dodawania następnych postów, a ja znikam na razie :) O jeszcze jedno, założyłam bloga z recenzjami, oto link, dla zainteresowanych, pierwsza recenzja pojawi się niedługo :3 -----> http://nika-wsrod-ksiazek.blogspot.com/ Muszę go jeszcze dopracować, oczywiście xd Ale to z czasem się załatwi :) Okay, to do napisania skarby ! <3
Pozdrawiam,
Nika
 

środa, 9 października 2013

Potrzebuję Waszej pomocy.

Hej :) Nie, to jeszcze nie kolejny rozdział, przykro mi :c Ale, jak widać po tytule, potrzebuję Waszej pomocy, skarby :3 Zastanawiam się nad założeniem bloga z recenzjami książek, głównie fantasy itp., typu mojego opowiadania, wiecie :) I nie jestem pewna, czy założyć, czy nie i byłabym wdzięczna, gdybyście mi doradzili. Czytalibyście takiego bloga, prowadzonego przeze mnie? Piszcie, chętnie poznam Wasze SZCZERE opinie ;3 Z góry dziękuję ! <3
Pozdrawiam,
Nika

sobota, 5 października 2013

Rozdział IV.

     Tępy ból w plecach przebija się w najgłębsze zakamarki mojej świadomości, którą zdaje się straciłam jakiś czas temu. Próbuję go zignorować, ale jest zbyt natarczywy, domaga się mojej uwagi, grymasu na mojej twarzy, aż wreszcie mojego ciała wygiętego w łuk.
      Przewracam się na prawy bok i uderzam nosem w coś twardego. Powieki mam ciężkie, ale z wysiłkiem je unoszę. Widzę przed sobą szarą jak popiół, brudną i pomalowaną w pewnych miejscach ścianę. Zerkam wyżej i dostrzegam plamę czerwonej farby, jakby ktoś machnął pędzlem i zostawił ją tak, nierozprowadzoną, nieułożoną w żaden konkretny wzór. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to nie farba. W moim umyśle rozbrzmiewa słowo krew, którego nie mogę powstrzymać, Zalewa mój mózg i nie pozwala na żadne inne myśli, dopóki nie słyszę cichego szurania za sobą. Z trudem odwracam się w drugą stronę i krzywię się z bólu. Zaciskam powieki i rozchylam je dopiero, gdy leżę nieruchomo zwrócona w stronę, z której dobiegł mnie hałas. Widzę przed sobą... No tak, kosze na śmieci, które zasłaniają mi wszystko. Ciekawe jak znalazłam się w takim położeniu? Niewiele myśląc zrywam się z twardej ziemi i uderzam głową o metalową rurkę nade mną.
- Cholera! - krzyczę, zapominając, że nie wiem nic o tym skąd się tu wzięłam. Zasłaniam sobie usta dłonią i w myślach przeklinam się za tę nieumyślność.
     Rozglądam się, szukając drogi ucieczki kiedy słyszę kroki zbliżające się do mnie z każdą sekundą. Patrzę w ziemię i czekam, nie widząc innego wyjścia. Ktoś się nade mną nachyla, wiedzę jego cień rzucony na tę niewielką przestrzeń, w której się znajduję. Wstrzymuję oddech i postanawiam udawać, że nic nie wiem. W tym momencie czyjaś ręka pojawia się między kubłami przede mną i rozsuwa je na boki ukazując pustą przestrzeń za nimi.
- Witam, śpiąca królewno – słyszę ironię w męskim głosie. - Jak się spało w naszym hotelu „Raj na ulicy”?
      Spoglądam w górę i widzę szeroko uśmiechniętego chłopaka o wyraźnych szafirowych oczach odcinających się na jego opalonej skórze. Ma na sobie niebieski sweter i wąskie, czarne spodnie sięgające białych trampek z logo Converse. Czarne jak smoła włosy spływają na kark lekko jak piórka. Przyglądam mu się z rezerwą i zastanawiam się, skąd się tu wziął.
- Co jest? - pyta, kiedy się wycofuję. - Nie pamiętasz mnie?
      Wstaję ostrożnie, starając się, by kolana nie strzelały. Podnoszę na niego wzrok, mrugam kilka razy i powoli kręcę głową. Patrzy na mnie ze zdziwieniem, a uśmiech znika z jego twarzy, jakby ktoś odwiązał nitkę trzymającą kąciki ust w górze.
- Cóż, ten gość pewnie cię pamięta. - Wskazuje na kupkę materiału kilka metrów dalej, w której dopiero po chwili zauważam ciało.- Albo raczej pamiętałby, gdyby miał okazję się obudzić.
      Patrzę na chłopaka jeszcze przez chwilę, po czym biegnę w stronę mężczyzny na ziemi. Odchylam jego głowę i widzę twarz, która wydaje mi się znajoma.
Obrazy zalewają mój umysł. Zadanie, zaułek, Jim, walka, śmierć, ranny chłopak, pomoc. Ciemność zalewająca wszystko, nie pozostawiająca niczego, czego mogłabym się uczepić. Nic, tylko ciemność. Głęboka, przerażająca, gęsta niczym smoła. Pamiętam.
- Umierałeś – mówię cicho, odwracając głowę w jego kierunku.
      Spogląda na mnie spod długich rzęs rzucających cienie na jego zaczerwienione policzki. Wpatruję się z powrotem w twarz mężczyzny na ziemi i nieruchomieję na kilka długich, ciągnących się w nieskończoność sekund. Czuję na sobie spojrzenie czarnowłosego, ale nie zwracam na to uwagi. Zrywam się z kolan i prostuję, wysuwając zza paska sztylet. Wbijam go po raz ostatni w jego plecy, by mieć pewność, że jestem bezpieczna. By zobaczyć, jak płynie jego krew. Głupiec ślepo wykonywał rozkazy Jima i nie skończyło się to dla niego najlepiej. Myślę o tym, jak upadał na ziemię, a jego kumpel nawet na niego nie spojrzał.
Odwracam się w stronę chłopaka, którego oczy wciąż podążają za mną ze skupieniem i ostrożnością. Mrużę oczy i robię krok w jego stronę. Pochylam głowę, przez co moje włosy zsuwają się na twarz. Odgarniam je i wciskam z roztargnieniem za ucho.
- Umierałeś – powtarzam to, co już raz powiedziałam.- A ja ci pomogłam. To moja szata – mówię, wskazując na skrawek czarnego materiału wystającego spod jego swetra.
      Patrzy w tamtą stronę i uwalnia mnie od swojego spojrzenia, ale nie na długo. Z powrotem zawiesza na mnie wzrok i przewierca mnie na wylot. Zazwyczaj mi to nie przeszkadza, ale teraz irytuje jak nigdy dotąd.
- Przestań się na mnie gapić - warczę jak wściekły pies. - Nie zachowuj się jak upośledzony, mów coś!
      Mruga, oblizuje wargi i spogląda w miejsce, w którym leżałam, gdy się ocknęłam. Zaniepokojona zaczynam się zastanawiać, jak długo tam byłam. Zaciskam powieki, by zaraz znów je rozchylić. Podchodzę do niego na odległość ramienia i podnoszę wzrok. Jest wyższy ode mnie, muszę zadzierać głowę, by spojrzeć mu w oczy gdy stoję tak blisko. Milczę, czekając na jego słowa.
- Leżałaś tam dwa dni, jeśli chcesz wiedzieć – mówi po chwili, jakby czytał mi w myślach. - Pilnowałem cię – dodaje, jakby niepewnie.
      Czuję, jak napięcie odchodzi z moich ramion. Był tutaj, mógł mnie zabić, gdyby chciał, ale on tylko siedział i mnie pilnował. Wypuszczam powietrze i kiwam głową.
- Dzięki, ale nie potrzebuję ochroniarza, chłoptasiu – mruczę pod nosem, przeciskając się obok niego.
      Idąc, celowo trącam go w ramię, ale on jest przygotowany. Chwyta mnie za rękę i odwraca ku sobie. Jestem ściśnięta między nim a ścianą, na którą mnie pchnął gdy wykonał ten na pozór prosty ruch. Oddycham ciężko, niepewna co zrobi. Patrzę mu w oczy i zachowuję spokój, gdy odwzajemnia spojrzenie.
- Siedziałem tutaj i dbałem o to, by nikt cię nie zauważył. Wymyślałem bajeczki, by ludzie tu nie zaglądali, nie wyrzucali tu śmieci. Owszem, potrzebowałaś mnie.
      Czuję jego ciepły oddech owiewający moją twarz i wnikający głęboko w moje włosy. Mrugam, ale wciąż wpatruję się w niego niewzruszenie. Napięcie między nami nadal trwa i nie chce ustąpić, a cisza gęstnieje wokół jak ciemność, która mnie pochłonęła. Słyszę najdrobniejszy szelest liści, szum ulicy za zakrętem i kroki ptaka kilka metrów dalej.
- Nikogo nie potrzebuję – mówię, z trudem powstrzymując się od przyłożenia mu kolanem między nogi.- A teraz odsuń się ode mnie, albo za kilka sekund wyłożysz się na ziemi zwinięty z bólu.- Mówiąc to, zerkam znacząco w dół, a on podąża za moim spojrzeniem i szeroko otwiera oczy.
- Nie ośmielisz się tego... - Nie kończy, bo zaciskam wolną rękę na jego swetrze, zapieram się prawą noga, a lewą wymachuję w górę i trafiam idealnie.
      Próbuje utrzymać mnie przy ścianie, ale ból wygrywa z tym postanowieniem i już po chwili klęczy przy moich stopach. Uśmiecham się triumfująco i przemykam obok, omijając go z daleka wzdłuż widocznej tylko dla mnie linii. Stawiam stopy ostrożnie, ale pewnie i nie pozwalam sobie na spoglądanie za siebie. Dopiero gdy oddalam się od niego na bezpieczną odległość zatrzymuję się i odwracam w jego stronę. Widzę, że wciąż się pochyla. Podnosi się z dłońmi zaciśniętymi w pięści i wyraźnie zaciśniętą szczęką. Staje chwiejnie i ledwo trzyma się na nogach, rzucając mi wściekłe spojrzenia. Szczerzę się do niego i robię krok w jego stronę. Mam zamiar stać tak i czekać na jego ruch, ale chłopak kiwa się i dostrzegam, jak kolana się pod nim uginają. Pokonuję dzielącą nas odległość w kilku szybkich skokach i docieram do niego w idealnym momencie, by go złapać i podtrzymać. Wsuwam mu ręce pod pachy i układam delikatnie na ziemi, by nie zrobić mu krzywdy. Klękam przy nim i kładę sobie jego głowę na kolanach. Przeczesuję palcami jego jedwabiste włosy i bawię się kolczykiem w uchu, skrytym pod nimi. Chcę coś do niego powiedzieć, ale uświadamiam sobie, że wciąż nie znam jego imienia. Desperacko uderzam dłonią o beton i wydaję z siebie zduszony jęk.
- Obudź się – mamroczę do niego. - Obudź się i spójrz na mnie.
      Ostatni raz przesuwam palcami po jego głowie i przymykam oczy. Czuję dotyk na mojej ręce i drżę z zaskoczenia. Niemal zrzucam go z kolan na widok jego otwartych oczu i trzepoczących rzęs. Wpatruje się we mnie, a na jego ustach wykwita uśmiech. Widząc to prycham z pogardą i odpycham go od siebie, a sama wstaję gwałtownie i odchodzę. Opadam na ziemię pod ścianą i opieram się o nią plecami, wpatrzona uporczywie w czubki swoich butów. Słyszę jego kroki zbliżające się do mnie, ale nie mam zamiaru spokojnie z nim rozmawiać.
- Hej, co jest? - pyta. - Obraziłaś się?
Nie odzywam się.
- Nie nabijałem się z ciebie, naprawdę zasłabłem – mówi, a w jego głosie brzmi szczerość, która działa mi na nerwy. - To było mocne – oznajmia, odnosząc się do mojego kopniaka.
      Przewracam oczami i wzdycham ciężko, na co on odpowiada wybuchem śmiechu i podchodzi bliżej, niezrażony. Wyciąga do mnie rękę, jakby chciał pomóc mi wstać, ale ignoruję go i zrywam się na równe nogi zanim zdąży mnie zatrzymać. Mijam go, a nagły wiatr rozwiewa moje włosy i uderza mnie w twarz. Postanawiam zostawić go tutaj i wrócić do domu, ale coś sobie przypominam. Lucyfer zniknął, a chłopak mówił, że może mi pomóc. Odwracam się gwałtownie i podbiegam do niego.
- Coś wiesz – mówię. - Jestem tego pewna.
      Uśmiecha się do mnie, jakby mi gratulował. Staję przy nim tak blisko, że czuję jego oddech. Dzielą nas centymetry, a ja zadzieram głowę, gdyż sięgam mu ledwie ramienia.
- Doprawdy? - pyta, udając niewiniątko.
- Gadaj – cedzę przez zęby. - Musisz mi powiedzieć. Muszę go znaleźć.
     Przez kilka sekund przygląda mi się z zaciekawieniem. Po chwili robi minę, jakby nad czymś się zastanawiał i oblizuje wargi. Patrzę na to wszystko ze zniecierpliwieniem i już mam coś powiedzieć, kiedy otwiera usta.
- Śniło mi się... - urywa. - Śniło mi się Piekło. I był tam łysy mężczyzna, krzyczący coś do ciemnych postaci zatopionych po kolana w płynnym ogniu. Po chwili otoczenie się zmieniło i znalazłem się w dziwnym miejscu, gdzie wszystko było czarne jak zwęglone skały. Pojawił się białowłosy mężczyzna i powiedział, że ona niedługo się zjawi, a ja mam jej pomóc. Mamy do niego dotrzeć. On...
- Co?
- Miał czarne oczy. Nieprzeniknione, żadne światło się w nich nie odbijało. Nic. Pustka.
- Lucyfer – szepczę.
      Kiwa głową w milczeniu i czeka na moją reakcję. Zaciskam zęby i raz po raz zaciskam i rozluźniam ręce. Po chwili, która wydaje się wiecznością odsuwam się o krok i podejmuję decyzję.
Łapię go za rękę i ciągnę za sobą, by skryć nas w najgłębszej części zaułka. Robi wielkie oczy i patrzy na nasze złączone dłonie. Wreszcie siadam i szarpię go za sobą. Opada na ziemię przede mną i wpatruje się we mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy.
- Nie gap się – mówię rozdrażniona, a on odwraca wzrok. - Wybacz, nieważne. Musisz iść ze mną. Gdziekolwiek on jest, muszę go znaleźć.
- Taaa. Jasne, gdzie idziemy?
- Nie wiem od czego zacząć, ale najpierw muszę wrócić do Podziemia i zabrać, co się da. Potem pomyślimy.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć – zauważa. Zresztą słusznie.
      Ale jak mam mu powiedzieć, że będzie musiał porzucić swoje życie, zmienić się. Nie będzie już człowiekiem, a na pewno nie takim, jakim jest teraz. Ale chyba mogę go uświadomić później, prawda? Co się może stać?
- Będziesz musiał na mnie zaczekać. W jakimś bezpiecznym miejscu.
      Przygląda mi się uważnie, jakby szukał oznak kłamstwa, ale widok najwyraźniej go satysfakcjonuje, bo odwraca wzrok i kręci głową.
- Nie ma mowy. Nie będę siedział, kiedy ty będziesz działać. Chcę coś robić. Czuję, że ten sen był ważny i prawdziwy.
- Bo był – zapewniam. - Ale nie możesz jeszcze walczyć, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie jesteś wyszkolony, uzbrojony, ani w pełni zdrowy.
- Dobra – zgadza się niechętnie, ale powietrze z niego uchodzi.
      Przypominam sobie, że zanim straciłam przytomność rozmawialiśmy o tym, że żadne z nas się nie przedstawiło. Trącam jego kolano swoim, a kiedy łapię jego spojrzenie uśmiecham się promiennie, chociaż niespecjalnie mi to wychodzi.
- Przy okazji, jestem Silver.
      Patrzy na mnie, jakby właśnie przypomniał sobie coś niesamowitego, a jednocześnie dowiedział się jakiejś niezwykłej, wręcz egzotycznej rzeczy. Czy to, że się przedstawiłam jest takie szokujące?
- A ja Mathis – mruczy pod nosem i uśmiecha się lekko, spoglądając spod przymrużonych powiek. Jest świadomy swojej urody i próbuje to wykorzystać. Ha! Nie ze mną te numery.
- Niedoczekanie twoje – mówię z nutą kpiny w głosie, a sądząc po jego minie rozumie, o czym mówię.
- Rozebrałaś mnie.
- Wcale cię nie rozebrałam! - krzyczę, wyprowadzona z równowagi przez jego beztroskę i irytująco pewny siebie uśmiech.
- Jasne, jak wolisz.
      Krzywię się i przewracam oczami, krzyżując ręce na piersi, na co on wybucha głośnym śmiechem i wyciąga się na ziemi, podparty łokciami o zimny beton. Mam ochotę kopnąć go znowu, ale rezygnuję i kładę się widząc, jak słońce chowa się za horyzontem. Zamykam oczy, zupełnie nieświadoma tego, że jesteśmy obserwowani.

Tak, trochę dłuższy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :) Jak Wam sie podoba? Chcecie więcej? Piszcie co myślicie, rozwińcie to ;) Jak Wasze odczucia względem głownej bohaterki? A biednego, rannego chłopaka? Czy coś wydało Wam się dziwne? Jak myślicie, o co chodzi? Macie już swoje sympatie i tych, których nie znosicie? Piszcie, chce poznać Wasze opinie! Przeczytałeś? Zostaw komentarz, to naprawdę motywuje :) Dziękuję za uwagę, do napisania!
Pozdrawiam,
Nika :3