piątek, 25 października 2013

Rozdział V, part II.

      Schodzę coraz głębiej, powietrze wokół mnie gęstnieje a wszechobecna cisza jest tak pusta, że przebijają się przez nią nawet najdelikatniejsze ruchy powietrza. Próbuję zadrzeć do góry szatę, ale orientuję się, że nie mam jej na sobie. Została na górze, a ja muszę jeszcze wśliznąć się do pokoju po nową. Potykam się o jeden z wielu rozsypanych na prowizorycznej drodze kamieni i niemal przewracam, ale w porę znajduję oparcie w skalnej ścianie po prawej. Zimna krawędź kaleczy moją dłoń, a ja syczę z bólu i lekko zaciskam zęby, by nie krzyknąć z zaskoczenia. Przyciskam krwawiące miejsce do ust i zlizuję czerwoną ciecz. Czuję pieczenie i w duchu przeklinam Lucyfera za to okropne ludzkie ciało. Wieczność bez bólu? Rany, świetna sprawa, co? Ale nie, musiał ze mnie zrobić człowieka, nieważne czym byłam wcześniej.
      Krok za krokiem podążam niżej mając nadzieję, że nikt mnie nie zauważy. Powinnam pewnie wiedzieć, że to tak nie działa, że nadzieja bywa złudna i to w większości przypadków, ale oślepiona tą nikłą szansą na powodzenie i wydostanie się stąd bez trudu nie zwracam uwagi na to, że zachowuję się niewiarygodnie głupio i kiedy już wyjdę na powierzchnię osobiście trzasnę się za to w twarz. Cóż, bywa i tak.
      Omijam kolejne dziury i kluczę ostrożnie między głazami. Za każdym razem gdy się potykam zatrzymuję się, nadstawiam uszu i rozglądam się wokół, czy kogoś nie zaalarmowałam. Uderzam głową w stalaktyty zwisające na wysokości moich oczu, ocieram ramionami ściany, a ich wilgoć sprawia, że ubranie zaczyna się do mnie lepić. Wzdycham głośno i brnę dalej w te oślizłe szczeliny. Zerkam ukradkiem na wszystkie strony i kątek oka widzę czarną plamę. Macham ręką, jakbym chciała opędzić się od złośliwej muchy i trafiam w coś zdecydowanie większego niż owad. Rozlega się ogłuszający pisk, a obrzydliwy, hałaśliwy nietoperz odlatuje w stronę wejścia do głównego holu. Przypominam sobie, że te stworzenia często przesiadywały na ramionach Łysola i ogarnia mnie panika. Wredna namiastka legendarnego krwiopijcy zaraz doniesie o mnie temu zdrajcy. Moje nogi same zrywają się do biegu, zanim zdążę o tym pomyśleć. Przez cała drogę ani razu się nie potykam, bez przeszkód przeskakuję wszystkie kamienie, wgłębienia i dziury, schylam głowę w odpowiednich momentach i ani razu nie zaczepiam o skały. Działam w stu procentach instynktownie czyli robię to, co zawsze wychodziło mi najlepiej. Zero przygotowania. Żadnego planu. Bez przemyślenia.
      Dopadam wejścia do głównego korytarza i rozglądam się w poszukiwaniu złośliwego stworzonka. Dostrzegam jak znika za zakrętem i stwierdzam, że jeśli skupię się na zabraniu broni i szaty to mam szansę zdążyć. Rzucam się w stronę swojego pokoju, a moje nogi niemal plączą się ze sobą. Docieram do drzwi i obracam gałkę. Czuję na dłoni chłód metalu. Pcham z całej siły i wpadam do pomieszczenia, od razu kierując się w stronę łóżka. Wsuwam rękę pod deski i materac, wymacuję zawiniątka i obwiązuję je sobie wokół paska. Kopnięciem otwieram szafę, wyszarpuję z niej czarny materiał i zarzucam go na siebie. Wybiegam z sypialni i już mam lecieć w stronę wyjścia, kiedy słyszę przerażony krzyk, niczym zranione zwierzę. Normalnie nie zwróciłabym na to uwagi, ale poznaję ten głos. Opowiadał o mnie. O moich czarnych włosach, szarych oczach, zadartym nosie i cieniach pod dolnymi powiekami. O prawdziwej mnie, takiej, jakiej jeszcze nikt nie widział.
Całkowicie zignorowałam fakt, że miał zostać przy wejściu i na mnie czekać. Ruszam w stronę, z której dobiegł wrzask jeszcze zanim podejmuję decyzję. Twarde sztylety obijają się o moje biodra, a szata łopocze mi na plecach. Zaciskam zęby i zmuszam się do zwiększenia prędkości. Słyszę uderzenia moich butów o gładką posadzkę, od której odbija się niebieskawe światło świec zawieszonych na równi nieskazitelnych marmurowych ścianach. Czuję, że jestem blisko, słyszę jego głos coraz wyraźniej, musi być za następnym zakrętem.
      Gaśnie ogień. Jakby miliony rąk nagle zacisnęło się na płomykach, by je unicestwić. Pewna kierunku, w którym biegnę poruszam się dalej, ale po kilku krokach z całym impetem wpadam w ścianę i osuwam się na ziemię. Przyciskam dłoń do nosa i czuję spływająca mi po palcach krew. Warga nie jest w lepszym stanie, a we włosach wymacuję mokre wgłębienie. Zaciskam zęby, zamykam oczy, słyszę zbliżające się w moją stronę kroki.
Zastanawiam się co jeszcze mogę zrobić. Powinnam walczyć, wiem to, ale nie jestem w stanie się podnieść. Ledwie dotykam zimnej rękojeści noża, moja ręka opada bezwładnie na lodowatą posadzkę. Przez powieki dociera do mnie słabe światło. Z trudem mrugam i zawieszam wzrok na tym, co pojawia się przede mną. Patrzę w błyszczące, niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z zainteresowaniem i troską, która wywołuje u mnie zdziwienie. Widzę, że chłopak wyciąga do mnie rękę, ale nie mogę unieść swojej. Moje powieki znów opadają. Czuję, że brunet podnosi mnie i podtrzymuje, żebym nie upadła. Zaciskam palce na jego ramieniu i zmuszam nogi do posłuszeństwa. Napinam wszystkie mięśnie, próbuję poruszać dłońmi i częściowo odzyskuję nad nimi władzę. Nakłaniam się do biegu, a kiedy słyszę za plecami krzyki Łysola i jego pomocników, adrenalina robi swoje. Kątem oka dostrzegam, że trafili czymś w nogę chłopaka, który łapie się za łydkę i gwałtownie zwalnia. Chwytam go za łokieć, szarpię do siebie i puszczam się pędem w stronę końca korytarza. Po drodze gubię kilka sztyletów i w duchu przeklinam się za to szpetnie, ale nie rezygnuję. Biegnę dalej i w końcu dopadam skalnych ścian. Gwałtownie skręcam, ciągnąc za sobą niebieskookiego i pilnując swoich kończyn, by nie odmówiły posłuszeństwa, dopóki nie będziemy bezpieczni. Teraz jest trudniej, bo oprócz siebie muszę prowadzić też chłopaka, by się nie potknął i nie nadział na skałę. Dyszę ciężko, a w środku zaczynam cieszyć się jak głupia, kiedy dostrzegam zarys wyjścia z tego koszmaru. Przyspieszam jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe i rzucam się w tamtą stronę niczym wygłodniały pies na świeże mięso. Wiem, że Łysol nie wyjdzie z cienia, bo się tego boi. Nigdy nie był na powierzchni i jest przekonany, że to bardzo niebezpieczne, dlatego Lucyfer wysyłał tam zawsze mnie i kilku swoich najlepszych ludzi, oprócz właśnie Łysola, który umywał ręce.
      Moje mięśnie płoną żywym ogniem, a kości trzeszczą niebezpiecznie. Skaczę na skałę i z cały swój wysiłek wkładam w nakreślenie jak najszybciej kilku symboli. Skała się kruszy, a ja wyskakuję do światła i zaciskam dłoń na rękojeści sztyletu na wypadek, gdyby przejście nie zdążyło się zamknąć zanim jakiś rozpędzony dureń przez nie przebiegnie. Kamienie układają się z powrotem i wreszcie jesteśmy bezpieczni. Odwracam się powoli i patrzę chłopakowi prosto w oczy.
- Mathis... - warczę przez zęby.
      Mam na końcu języka tyle słów, którymi go określę, że nawet nie wiem od czego zacząć. Wypełnia mnie gniew, wręcz wściekłość i furia, bo kiedy nic nam nie grozi moją głowę wypełnia myśl, że miał tu zostać i na mnie czekać. Pożałuje tego. Dostrzegam jego spojrzenie, w którym kryje się udawana pewność siebie i strach, który próbuje ukryć. Otwieram usta, by potraktować go serią wyzwisk i wrzasków.

I jak? :) Co myślicie? Podobało się? ;) Współczujecie trochę Mathisowi tego, co go czeka? :D
Czekam na komentarze i głosujcie w ankiecie po prawej :3
Pozdrawiam,
Nika

PS. Niedługo (czyt. prawdopodobnie w ten weekend xd) recenzja "Angelfall" na moim blogu ;3

4 komentarze:

  1. Wowowwo!
    Akcja się rozwija!
    Rozdział jak zwykle świetny tylko szkoda ( jak dla mnie ) że tak krótki. :D
    I biedny Matt. Nieźle się wpakował :D
    Weny dużo życzę i motywacji do dalszego pisania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej :D
    Akcja toczy się dalej :)
    Nie moge sie doczekać jak zacznie sie drzeć na Matta :)
    Rozdział boski al strasznie króóóóótki :)

    Pozdrawiam Clary :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Łe tam.. Trochę się wytłumaczy i będzie miał mniej przekichane..
    Chyba.. O.o
    Znaczy.. Jest jakaś szansa..?
    Co nie.? O.o
    Chyba pozostaje mi z nie cierpliwością czekać na następny rozdział..
    A co do samego rozdziału...
    No cóż ja ci tu kobieto mam napisać.. xD
    One zawsze mi się podobają..
    I tak szczerze, trochę przykro, że przy krótkawy..
    Ale jaki chciałaś taki dodałaś.. :D
    Weny..!!!
    (następnym razem postaram się szybciej tutaj wpaść.. :) )

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń