niedziela, 29 września 2013

Rozdział III.

Ha! Udało mi się go skończyć xd Jest co prawda trochę krótki, no ale jest. Jak będzie taka mała aktywność, to ja się wypisuję xd Z każdym rozdziałem powinno być mniej-więcej tyle samo osób, albo nawet coraz więcej, a nie coraz mniej! ;__; Komentujcie, wchodźcie, polecajcie :3 A teraz; czytajcie! <3



     Oddycham ciężko, moje serce bije nienaturalnie szybko. To mój prezent od Lucyfera. Nie wiem dlaczego przypuszczał, że będę tego chciała, ale sprawił, że dostałam ludzkie cechy takie jak potrzeba zaczerpnięcia powietrza czy przyspieszony puls. Powiedział, że kiedyś będę mu za to wdzięczna. Wciąż nie wiem, co miał wtedy na myśli.
      Czuję przyciskający mnie do ziemi ciężar. Wciągam brzuch, wciskam dłonie pod ciało mężczyzny i powoli zsuwam je z siebie, krzywiąc się przy tym z odrazą. Przez chwilę patrzę na nie, bezwładnie leżące obok, jego palce przy moich. Odsuwam się, drżąc lekko z szoku i obrzydzenia. Wiem, że żyje, czuję to. Nie tak łatwo go zabić. Niestety, jego przyjaciel nie miał tyle szczęścia i siły. Wystarczyło mi skupić się na nim przez chwilę. Poszło zdecydowanie zbyt łatwo i wiem, że muszę szybko się stąd zbierać.
      Wstaję powoli, moje kolana strzelają, prostując się, a kostka zdecydowanie jest spuchnięta. To z kolei wady bycia w pewnej części człowiekiem. Otrzepuję szatę z pyłu i kamyków, po czym prostuję się i rozglądam wokół. Przy metalowych śmietnikach widzę skulone ciało chłopaka, po którego przyszłam.      Zrywam się i podbiegam do niego, pod koniec ślizgając się na kolanach. Obracam go na plecy i widzę poranioną twarz i zlepione krwią czarne kosmyki leżące łagodnie na skroniach. Dostrzegam ciemną plamę na jego koszulce i wzdrygam się na samą myśl o tym, jak się wykrwawiał świadomy tego, co nadchodzi. Kiedy już myślę, że gorzej być nie może, a jego dusza zaraz wypłynie z ciała zauważam, że jego ręka drży. Przenoszę wzrok na twarz chłopaka w samą porę, by zauważyć, jak powieki się unoszą ukazując najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Ich intensywność na chwilę mnie rozprasza, ale muszę z powrotem się skupić. Patrzy na mnie. Nagle zrywa się, zaczyna kaszleć, a po jego wardze spływa szkarłatna krew. Dłoń chłopaka gwałtownie zaciska się na moim nadgarstku, a ja myślę o tym, że nikt po kogo przyszłam jeszcze nigdy mnie nie dotknął. Przez moją głowę przewijają się sceny i chwile, w których zabierałam ludzkie dusze ze sobą. Zawsze majaczące. Zawsze przestraszone. Zawsze odległe.
- Kim jesteś? - pyta niespodziewanie ciemnowłosy, a ja dopiero teraz zauważam, że znów leży spokojnie.
      Przygląda mi się wyczekująco, jakbym mogła powiedzieć mu wszystko, odpowiedzieć na każde pytanie, jakie mi zada. Problem w tym, że nie mogę. Nie wiem dokładnie jak zginął. Brzydzę się samej myśli o tym, co ci dranie mu tutaj robili. Zastanawiam się, jak się odezwać. Jak złożyć litery w zdanie, czy nawet słowo, które będzie miała jakikolwiek sens. Zwłaszcza dla niego.
- Nikim ważnym - mówię, żeby przerwać ciszę.
- Aniołem? - pyta.- Wyglądasz jak anioł - oznajmia z całkowitym przekonaniem.
     Próbuję się uśmiechnąć, ale ciężko to zrobić ze świadomością, że to właśnie ja zaraz ostatecznie zakończę jego życie. W końcu udaje mi się unieść kąciki ust, chociaż wygląda to zapewne bardziej jak grymas.
- Nie. Żaden ze mnie anioł - postanawiam mówić prawdę, niech chociaż ostatnia osoba, która zobaczy go nie okłamuje. - Przyszłam po ciebie.
- Więc jesteś Śmiercią? - pyta wprost.
     Sztywnieję, wszystkie moje mięśnie się napinają. Wbijam wzrok w materiał jego koszulki, na którym widzę powiększającą się ciemną plamę. Zaciskam powieki i mnę w palcach materiał szaty. Jeszcze nikt nie zadał mi takiego pytania. Nie domyślali się. Widzieli we mnie tego, kogo chcieli widzieć na końcu. Matkę, ojca, ukochaną...
- Jak dla ciebie wyglądam? - W jego oczach pojawia się zaskoczenie, chyba nie rozumie o co mi chodzi.- Opisz mnie - dorzucam.
     Zastanawia się, mruży oczy, zagryza wargę i porusza palcami. Wciąż trzyma mój nadgarstek. Przez kilka niekończących się sekund panuje niemal namacalna cisza, która pochłania każdy centymetr mojego ciała. Wreszcie nabiera powietrza, choć sprawia mu to widoczną trudność.
- Masz szare oczy. Jak niebo w czasie burzy. I czarne włosy. Jakbyś miała na głowie krucze pióra- opowiada. - Zarumienione policzki, mały, trochę zadarty nos. I lekko sine linie pod dolnymi powiekami. Jesteś też dosyć blada. - Uśmiecha się z trudem. - Ale to chyba nic dziwnego, jeśli mam rację.
     Krew tężeje w moich żyłach, włosy na rękach stają dęba, jakby ktoś poraził mnie prądem. On nie może wiedzieć, kim jestem. Pewnie bredzi przed odejściem, a to wszystko jest tylko dziwnym zbiegiem okoliczności. Już mam nachylić się nad nim i zabrać duszę, po czym odejść spokojnie i wrócić do Podziemia. Jak zwykle. Zbliżam twarz do jego twarzy. On wie jak wyglądam. Widzi mnie.
Mnie. Taką, jaka jestem. Nie, nie mogę. Muszę- myślę z nikłym przekonaniem.
- Mogę ci pomóc - mówi, a wtedy mięknę całkowicie, a te trzy słowa przesądzają o moich następnych ruchach. Prostuję się i zdzieram z siebie wierzchnią szatę. Siedzę przy nim w samej koszuli na guziki i czarnych spodniach, oraz całym ekwipunkiem, jaki ze sobą zabrałam. Rozszarpuję czarną tkaninę i podciągam jego niebieski sweter na pierś. Wsuwam dłoń pod jego plecy i delikatnie go unoszę. Obwiązuję jego brzuch najczystszym kawałkiem szaty i naciskam ręką na miejsce, w którym znajduje się rana. Chłopak jęczy i zaciska palce na moim nadgarstku, aż czuję przesuwające się kości. Czuję pod palcami twardy zarys ledwo wyrobionych mięśni i miękką skórę tam, gdzie nie zakrywa jej materiał. Skupiam się na tym, by pomóc ranie się zasklepić. Staram się skierować krew z powrotem do jego żył, by znów krążyła. Ledwie słyszę jego urywany oddech, niknący gdzieś pod żebrami. Muszę mu jakoś pomóc, ale życie już dawno zaczęło z niego wyciekać. Widzę, jak oczy zachodzą mu mgłą. Nie chcę sprawiać mu cierpienia, ale mam wrażenie, że to co mówi, nie jest tylko bezsensownym majaczeniem. Mówił o Lucyferze. Jestem pewna. A ja muszę go znaleźć, choćby nie wiem co. A bez chłopaka będzie trudniej i wolniej. Potem będzie mógł zrobić co zechce, o ile uda mi się pozbawić go pamięci. Nie może wiedzieć, kim jestem, by wrócić do swojego świata dziewczyn i sportowych samochodów. W dodatku wie, jak wyglądam. To zbyt wiele. Ale jest mi potrzebny. Później będę się zastanawiała, co z nim dalej zrobić.
- Będzie dobrze- mamroczę. - Pomogę ci.
      Unosi powieki i wlepia we mnie wzrok. A raczej w coś, co jest za mną. Widzę w jego oczach przerażenie, pod wpływem którego odwracam się i uderzam pięścią w przestrzeń. Moja zaciśnięta dłoń zatrzymuje się na brzuchu Jim'a. Pstrykam palcami, ale nie zdążam, on już trzyma mnie za łokieć. Ręka chłopaka bezwładnie opada na beton, a ja kopię napastnika i odtaczam się jak najdalej od leżącego we krwi biedaka. Mężczyzna rzuca się na mnie, ale ja odbijam się od ściany zaułka i wskakuję mu na ramiona. Zapominam o nożach przy pasku. Blondyn bierze jeden z nich i wymachuje nim na wszystkie strony, próbując mnie trafić. Rozcina moje udo, a ja krzyczę głucho i zaciskam zęby. Ściskam jego szyję między nogami i szarpię się do tyłu. Przewracam go i odtaczam się w bok tuż przed tym, jak upada na ziemię. Wstaję, podchodzę i wyciągam mu sztylet z dłoni. Wbijam go w plecy Jim'a i myślę o leżącym kilka metrów za mną chłopaku. Wyszarpuję ostrze, wycieram je w spodnie i kulejąc, biegnę w jego stronę. Siadam i wracam do moich starań utrzymania go przy życiu. Zaciskam materiał mocniej i usiłuję zignorować pulsujący ból w nodze. Kładę mu dłoń na szyi i z ulgą stwierdzam, że jest ciepła. Po raz kolejny otwiera oczy i trzepocze rzęsami.
- Nie wiem, jak się nazywasz.
- Ty też się nie przedstawiłeś - zauważam, próbując zachować pogodny ton.
      Marszczy brwi, jakby chciał sobie przypomnieć, co się do tej pory wydarzyło. Patrzę na niego jeszcze przez chwilę, po czym kieruję wzrok z powrotem na jego brzuch. Plama na materiale się nie powiększa, więc staram się być dobrej myśli, choć nie jest to coś, co mi najlepiej wychodzi.
Robi mi się słabo. Mnóstwo energii zużyłam na próbie uzdrowienia go, ale jako Śmierć widzę, że to nie wystarczy na długo. Wytrzyma jakiś czas, a potem... Ciemna mgła zasnuwa moje spojrzenie.
- Ledwie się poznaliśmy, a ty już mnie rozebrałaś - słyszę jego lekko rozbawiony głos dobiegający jakby z oddali. Rozbrzmiewa echem w mojej głowie, gdy ciemność mnie pochłania.

I jak? :) Podobało się? Zostaw komentarz, zaobserwuj! Nie podobało się? Napisz, dlaczego! :) Do napisania, mam nadzieję, że nie będę musiała zawiesić ani usunąć tego bloga <3 (na razie się nie martwcie, mówię tak ogólnie, na przyszłość xd)
Pozdrawiam,
Nika

czwartek, 19 września 2013

Rozdział II

Juhuhuhu ! Wasza Nika wraca do Was z drugim rozdziałem :3 Cieszycie się? Cieszycie się? No pewnie, że się cieszycie! xd



     Woda zalewa moje buty i moczy stopy. Rozglądam się ale otacza mnie głęboka, niemal namacalna ciemność. Pstrykam palcami i płomień w mojej dłoni rozświetla szeroki i niezwykle przestrzenny korytarz. Po ceglanych ścianach spływa dziwna, lepka, zielona ciecz, której widok wywołuje na mojej twarzy grymas obrzydzenia. W oddali słyszę ciche kapanie i szum. Spoglądam w dół i widzę, że koniec mojej szaty pływa w brudnej wodzie. Pociągam nosem, co okazuje się fatalnym błędem. Uderza mnie okropny odór chemikaliów, wszelkich odpadów i substancji, jakie tylko widział świat.
- No pewnie – mruczę sama do siebie. - Wysłał mnie do ścieku.
      Dlatego tak nienawidzę tego łysola. Jest przemądrzały i myśli, że skoro Lucyfer zniknął, to może robić wszystko. Do tego od zawsze robił mi na złość; wrzucał pająki do kawy, celowo nie przekazywał wiadomości od pana i- jak teraz- wysyłał mnie do najgorszych miejsc w mieście, w którym miałam akurat się znaleźć. Tym razem jednak przeszedł samego siebie. Ta część kanałów była najbardziej cuchnąca i lepka ze wszystkich.
      Mimo wszystko nabieram powietrza i próbuję nie zwymiotować, po czym ruszam przed siebie w nadziei na szybkie znalezienie mało widocznego na powierzchni wyjścia. Z każdym moim krokiem woda pryska na wszystkie strony i zostawia po sobie kolejne brudne ślady na ścianach. Co jakiś czas czuję na czubku głowy spadające z góry krople. Staram się oddychać jak najmniej i jak najbardziej płytko, żeby nie wdychać za dużo tych obrzydliwych oparów. Po raz kolejny tego samego dnia muszę przechodzić przez śliskie korytarze, ale te pod ziemią były przynajmniej w miarę czyste i nie śmierdziały. Notuję w głowie, żeby następnym razem samej wybrać miejsce lądowania.
      To całe wysyłanie mnie w różne miejsca jest podobne do zbierania dusz. Tylko, że tu przenosimy całe ciało. Przechodzę przez jakiś pokręcony labirynt i wskakuję w portal, który zostaje wcześniej ustawiony przez, jak się można domyślić, Łysola. To jakaś nowoczesna technika, nie znam się na tym, wiem jedynie mniej-więcej jak działa. Można z tego korzystać też samodzielnie i wybierać się w miejsca, o których się pomyśli, ale do tego potrzeba duszy. A ja nie mam duszy. Nie wiem dlaczego, ani jak. Pierwsze co pamiętam, to jak pierwszy raz idę przez mokre korytarze, by spotkać się z Lucyferem. Nie wiem, co robiłam wcześniej. I szczerze mówiąc, niespecjalnie mnie to interesuje.
      Wreszcie dostrzegam lekkie, sztuczne światło przedostające się tu przez wąskie szpary wokół wejścia. Przyspieszam, starając się jednocześnie nie ochlapać sobie twarzy i podskakuję w stronę włazu. Wiszę z palcami wciśniętymi w jakąś szparę i podsuwam palącą się dłoń do metalowej klapy. Stapia się przy krawędziach, a ja mogę ją podważyć i oderwać, by w końcu się stąd wydostać. Czuję na twarzy powiem świeżego powietrza. Wychodzę, wstaję i prostuję się. Biorę głęboki wdech i delektuję się tym wspaniałym uczuciem, kiedy tlen wypełnia moje płuca i rozchodzi się po ciele. Może nie mam duszy, ale mogę cieszyć się przynajmniej z takich drobiazgów. A przynajmniej je doceniać.
      Spoglądam w górę i widzę, że niebo jest już zupełnie ciemne, co znaczy, że musi być środek nocy. Gwiazdy błyszczą na bezchmurnej czerni i zdają się do mnie mrugać, by mnie pospieszyć. Zdenerwowana tym porównaniem wysuwam w ich stronę język. Muszę wyglądać komicznie, przekomarzając się z niebem.
Wykręcam brzeg szaty i tupię, by wytrzepać brudną wodę w butów. Rozglądam się za jakąś fontanną i dostrzegam sporych rozmiarów rzeźbę kobiety trzymającej w rękach dzban, z którego leje się woda. Zadzieram materiał do góry i biegnę na drugą stronę ulicy, gdzie wokół wgłębienia z chłodną cieczą rosną drzewa. Żadnych ludzi. Zanurzam się w fontannie i wkładam głowę pod dzban, by spłukać zieloną maź z włosów. Przeczesuję je palcami po czym szybko zarzucam kaptur z powrotem tak, by cień okrywał moją twarz. Patrzę w dół i spoglądam na gładką taflę wody. Z mokrego odbicia szesnastoletnia dziewczyna patrzy na mnie dużymi, szarymi oczami. Zaczerwienione policzki kontrastują z bladą skórą, a cienka, jasna blizna ciągnąca się od nasady nosa do lewej skroni odcina się na jej tle. Z wąskiego podbródka spada kropla wody, zakłócając mój idealny portret.
      Zaciągam kaptur mocniej i nie pozwalam, by ktokolwiek dostrzegł któryś z tych szczegółów. Wyskakuję z fontanny i z całej siły wykręcam wszystko, co mam na sobie, by woda przestała po mnie spływać. Rozglądam się, zamykam oczy i staram się całym swoim ciałem wyczuć, w którą stronę mam iść. Biorę kilka głębokich wdechów i gwałtownie odwracam się w kierunku ciemnej uliczki dwie przecznice dalej. Nie wiedzę, co się tam kryje, ale już zaraz się przekonam. Ruszam tam biegiem. Moje buty stukają ciężko o płytki, co jakiś czas kopię jakąś pustą puszkę po piwie. Typowe duże miasto. Sami pijani chłopcy, którzy myślą, że wszystko mogą, a picie to oznaka dorosłości. Ich sprawa, ale po takich przychodzę najczęściej. Wypadki, pobicia, zabójstwa. To zdarza się tutaj niemal bez przerwy. Myślę o tym, że siedemnastolatek umiera pewnie właśnie z tego samego powodu. Byłby ode mnie o rok starszy. Cóż,
jest ode mnie o rok starszy, przynajmniej fizycznie. Zatrzymałam się w tym wieku, nie wiem dlaczego. Nie wiem też ile lat mam naprawdę, ale nie zastanawiam się nad tym.
      Mało brakuje, a minę zakręt. Spoglądam w bok i wślizguję się w ciemność, z której wydaje się nie być wyjścia. Czuję się swobodnie. Pstrykam palcami i oświetlam sobie drogę. Rozglądam się wokoło i dostrzegam rozbite butelki, roztrzaskane skrzynki i kubły na śmieci. Idę dalej, ale zatrzymuję się nagle, słysząc dobiegający zza rogu zachrypnięty głos. Domyślam się, że chłopak przechodzi mutację. Powoli ruszam przed siebie i zatrzymuję się przy ścianie, nasłuchując.
- Dawno wisiał nam tę kasę - mówi.
- Ale... Czy na pewno nie przesadziliśmy? - słyszę jego kumpla, nieco bardziej zdenerwowanego.
- Czyżbyś się bał, Mark? - pyta poprzedni głos.
- Jasne, że nie, Jim - odpowiada, ale słyszę nutę powątpiewania.
- Nic mu nie będzie, to tylko kilka zadrapań.
     
Tak, myślę, kilka zadrapań. Zobaczymy co powiesz na pogrzebie, idioto.Wyglądam zza rogu i wreszcie widzę ich obu. Jeden z nich, lepiej zbudowany, to pewnie Jim. Ma krótkie blond włosy i bladoniebieskie oczy, jakby papierosy i prochy wypaliły z nich cały kolor. Granatowe dżinsy wiszą na nim jak na manekinie, a czarna koszulka wygląda na spraną.
Drugi, bardziej rozgarnięty, skoro się boi, ma ten sam kolor włosów i głęboko osadzone brązowe oczy. Krótkie spodnie plażowe w kratę nie pasują do eleganckiej białej koszuli, która ma na sobie.
      Po chwili krzywię się z niesmakiem i nikłym współczuciem. Nie dla nich, ale dla porzuconej na końcu zaułka kupki kości, którą pozostawili z chłopaka. Już mam wyjśc z ukrycia i wystraszyć ich swoją płonącą dłonią, ale słyszę coś, co skutecznie mnie powstrzymuje.
- Łysy będzie zadowolony - mówi Jim.
Że co? Mówią o Łysolu? TYM Łysolu? - A co z dziewczyną? Nigdzie jej nie widzę.
- Przyjdzie, spokojnie - mruczy zapaśnik. - A zanim ją schwytamy, trochę się z nią zabawię.
     No nie, myślę, nie ma mowy. Czy on myśli, że pozwolę mu na coś takiego? Władam śmiercią. Jestem Śmiercią. Nie dam mu tej satysfakcji.
- O czym ty mówisz? - No pewnie, ten typ nigdy nie rozumie.
- Jest dosyć ładna, nie zauważyłeś? I cholernie seksowna z tym swoim zadziornym charakterkiem.
   
     Dobra, dosyć,
myślę i wychodzę zza rogu. Staję twarzą w twarz z tymi dupkami i patrzę prosto w oczy Mark'a. Przygląda mi się, a ja myślę tylko o tym jak upada na ziemię.
Ciało na zimnym bruku.
Roztrzaskane kości.
Rozdarte mięśnie.
Serce, które już nigdy nie zabije.
     Jeden z głowy, powinno pójść łatwo. Tyle, że nie idzie łatwo. Jim stoi twardo i wyciąga zza pleców nóż. Wyciągam przed siebie jaśniejącą dłoń i biegnę w stronę leżącego w końcu zaułka bezwładnego ciała siedemnastolatka. Nie docieram do niego. Czuję na ramieniu chłód ostrza i piekący ból. Udaje mi się wyciągnąć zza paska sztylet i odwrócić się w porę. Łapię za koszulę napastnika i ciągnę go za sobą na ziemię.
- Wiedziałem, że przyjdziesz - mamrocze tuż przy mojej twarzy.
     Patrzy mi w oczy i oblizuje wargi. Jego spojrzenie wędruje w dół, mimo że cała jestem okryta szatą.
Rozglądam się na boki i patrzę na nieszczęsnego chłopaka. Czuję, jak dusza się z niego wymyka. Jeśli zaraz nie załatwię Jim'a, to ona ucieknie.
- Ale nie spodziewałem się, że będziesz taka chętna - dodaje po chwili, nawiązując do momentu, kiedy przyciągnęłam go do siebie.
- Wypchaj się tym - mówię i z całej siły wpycham mu płonącą dłoń głęboko w gardło w nadziei, że nie jest odporny na ogień.


I jak? Chcecie więcej? Jeśli tak to komentujcie, wyrażajcie swoje opinie, mówcie co myślicie i namawiajcie znajomych, którzy moga być zainteresowani do wpadnięcia tutaj :3 Mam nadzieję, że Wam się podobało :) Dziękuję też za wszystkie wejścia i komentarze, ale proszę, kierujcie się zasadą CZYTASZ=KOMENTUJESZ :)
Pozdrawiam,
Weronika (Nika)

niedziela, 15 września 2013

Rozdział I.

Tak, długo oczekiwany (bo aż jeden dzień xd) Rozdział I. :D Nie myślcie sobie, że rozdziały będa pojawiały się tak szybko xd Po prostu wczoraj mniałam wenę i do 1 w nocy siedziałam i pisałam :3 Więc poszczęściło Wam się ;) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, choć nie jest już mroczny jak prolog :)
Enjoy!


     Po raz kolejny tego samego dnia maszeruję przez mokre korytarze wykute z skale. Nie wiedzieć czemu, mój Pan upodobał sobie tego typu klimaty. Jakby nie mógł przeprowadzić mnie przez bezpieczne, suche i przyjemne marmurowe sale na górze, bez szczurów i pająków.
- Tępy głupek bez wyczucia stylu - mamroczę pod nosem w nadziei, że nikt mnie nie usłyszy.
     Przeciskam się między ścianami, wycierając rękawami śliskie kamienie. Nie znoszę tego miejsca, ale to ja jestem tu od specjalnych zadań, więc co chwilę muszę to znosić. Chyba powinnam poprosić o lepsze warunki pracy.
      Nie mam niestety czasu na rozmyślania, gdyż wychodząc zza zakrętu wpadam na jednego ze służących. Dosłownie. Uderzamy się głowami, a on upuszcza na podłogę jakieś zawiniątko.
- P-przepraszam. Nie zauważyłem panienki - tłumaczy się.
      Rzucam mu wściekłe spojrzenie, spoglądam na swoją szatę i patrzę mu w oczy. Unoszę brodę, zadzieram materiał do góry i z całej siły depczę mu stopę.
-Wybacz. Nie zauważyłam panienki - mówię z wrednym uśmiechem, przeciągając samogłoski w ten śmieszny sposób, w jaki robi to on, specjalnie nazywając go „panienką”.
      Omijam go, trącam w ramię i zostawiam, skaczącego na jednej nodze i jęczącego z bólu. Cóż, ciężkie obcasy czasem się przydają. Niestety nie udaje mi się pozbyć go na długo, gdyż już po chwili słyszę za sobą jego niezgrabne kroki. Liczę do pięciu, ale kiedy zauważam, że jest coraz bliżej, odwracam się szybko.
- Bu! - krzyczę mu prosto w twarz.
      Potyka się, zaskoczony i ląduję pod moimi nogami. Z zawrotną prędkością podnosi się z podłogi i prostuje się, po czym poprawia czerwoną koszulę i zaciąga swój żałosny żółty krawat w kropki. Mierzę go wzrokiem, próbując się domyślić, czego znów ode mnie chce. Mrużę oczy. Krzyżuję ręce i przyglądam mu się wyczekująco.
- Ekhm - odchrząka.- Mam panienkę odeskortować do Wielkiej Sali.
      Nie wytrzymuję i parskam śmiechem.
Wielkiej Sali. Cóż, tak nazywa się pomieszczenie wielkości dużego biura, w którym urzęduje mój Pan. A co do jego eskorty...
- Ha! - Nie mogę przestać się śmiać.- Ty?
Odeskortować? I niby przed czym mnie ochronisz? To ja będę miała dodatkowy problem i obciążenie w postaci pilnowania twojego tłustego tyłka, ty ośle!
      Przez chwilę patrzy na mnie i wygląda, jakby miał się zaraz rozpłakać. Ale nie mam ochoty tego oglądać, więc postanawiam odrobinę się uspokoić, byle tylko nie słyszeć tego potwornego łkania.
- Dobra - mówię.- Zaprowadź mnie do tej Wielkiej Sali.
      Uśmiecha się do mnie i już chwyta moją rękę, ale w porę ją wyszarpuję.
- Hej! - wrzeszczę.- Nie dotykaj mnie, albo porozmawiam sobie z Twoim szefem- ostrzegam.
      Natychmiast spuszcza wzrok i patrzy w podłogę. Wysuwa się naprzód i zaczyna powoli iść. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że pan przewodnik zapomniał o świetle. Pstrykam palcami i moja dłoń staje w płomieniach, oświetlając korytarz. Mój strażnik zerka na mnie i otwiera szeroko oczy. Tupię w jego stronę, a on natychmiast odwraca się i oddala w popłochu. Idę za nim, udając, że jest mi do czegokolwiek potrzebny.
      Nagle czuję pod stopami coś nieprzyjemnego i słyszę podejrzane chrupanie. Kieruję dłoń w dół i krzywię się z niesmakiem. Kości. Oczywiście, nasz gospodarz musiał urozmaicić i ten kawałek wnętrza. On myśli, że ma niezwykły gust, ale gdybym ja miała mu powiedzieć co o tym myślę, to wierzcie mi, ludzie nie wymyślili jeszcze tylu słów.
- T-to tutaj, panienko - jąka się służący.
- Tak, wiem - rzucam z wyższością.- A teraz spadaj, bo przypalę ci ten twój tani krawat.
- Dostałem go od dziadka! - protestuje.
- I co? Powinno mnie to obchodzić? Raczej nie - kończę, nie dając mu dojść do słowa i macham dłonią przy jego nosie. Odskakuje i odbiega w ciemność.
- Hej! - krzyczę za nim.- Zapomniałeś się ukłonić! - szczerzę się, słysząc jak kroki stają się szybsze.
Dobrze, myślę, niech się mnie boi.
     
Napieram na wielkie, drewniane drzwi, wykonane w tak samo kiepskim stylu jak wszystko wokół.

      Wchodzę do środka i zamykam je za sobą z trzaskiem. Rozglądam się po pokoju, w którym jak zwykle panuje koszmarny bałagan. Papiery latają dosłownie wszędzie, kawałki drewna leżą rozrzucone wokół biurka, a notesy i zeszyty tworzą niezbyt przyjemną dla oka stertę przy regałach na książki, które są jedynym czystym i zadbanym miejscem w pomieszczeniu.
      Podnoszę wzrok. Na fotelu za ciemnym, drewnianym biurkiem siedzi dobrze zbudowany mężczyzna o mocno czerwonych oczach i gładko ogolonej głowie. W pierwszej chwili ani trochę go nie poznaję, ale zaraz sobie przypominam- doradca mojego pana. Rozglądam się za samym władcą, ale nigdzie go nie widzę, a nie ma tam zbyt wielu miejsc, w których mógłby się schować.
      Podchodzę do tandetnego, obdartego fotela naprzeciwko mężczyzny i rozsiadam się na nim. Wyciągam nogi na drewniany mebel między nami i wpatruję się w czubki moich butów.
- Czego chcecie tym razem? - pytam obojętnie, ale z lekkim wyrzutem.
      Patrzy mi w oczy i uśmiecha się lekko. Stuka długimi palcami o blat i nie przestaje mi się przyglądać. Wzdycham i zaczynam oglądać swoje paznokcie. Czarne do brudu palce wręcz wołają o czystą wodę. Będę musiała o tym pamiętać, kiedy stąd wyjdę.
- Zdejmij nogi - odzywa się mężczyzna. Patrzę na niego z pogardą i oblizuję wargi, na co jego oczy odpowiadają rozszerzeniem źrenic.
- Zdejmij nogi
panienko - poprawiam go.- I nie. Nie zdejmę ich. Tak mi wygodnie.
     Uśmiecha się jeszcze szerzej, niemal się do mnie szczerzy, jakbym była długo oczekiwanym przez niego prezentem.
- Z czego się cieszysz, łysolu? - pytam z irytacją.- Gdzie, do jasnej cholery, jest mój pan?
- Patrzysz na niego - odpowiada powoli. Chyba myśli, że brzmi uwodzicielsko, ale raczej mu to nie wychodzi. Zrywam się z fotela i staję na równe nogi, kiedy dociera do mnie sens jego słów.
- Ty? - powtarzam.- To obraza! Jak możesz...
- Jego już nie ma, moja droga. I już nie będzie.
- Słuchaj no, tępaku. Jeśli zaraz nie powiesz mi, gdzie...
- Odszedł. Teraz ja tu jestem szefem, a ty mi podlegasz.
Przełykam ślinę. Biorę głęboki wdech. Mdli mnie na samą myśl o tym, że mam mu służyć.
- Nieodczekanie twoje.
      Patrzy na mnie z nieskrywanym zainteresowaniem, jakbym była ciekawym okazem w muzeum. Może ocenia moją przydatność? Wolę jednak nie wiedzieć co się kryje w jego pustej głowie, w końcu ma w niej dużo miejsca na rzeczy inne niż mózg.
- Nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba. I mam dla ciebie zadanie. Kolejna duszyczka do kolekcji- prostuje się.
- Kto? - pytam.
- Tym razem chłopak, siedemnaście lat. Ta zabawka będzie twoja, księżniczko.
      Patrzę na niego z niesmakiem po czym próbuję przetrawić informacje. Teraz on tu rządzi. A ja mam następne zadanie, więc nie powinnam przecież narzekać. Mimo wszystko coś mi tu nie gra. Nie mam jednak zamiaru tracić czasu na niepotrzebne rozmyślania. Później to sobie ułożę, na razie muszę iść po broń.
- Gdzie? - dopytuję.
- Zaułek przy Drugiej. Pospiesz się, on już umiera, może ci uciec.
- Jasne. Ale kiedy wrócę, jeszcze sobie porozmawiamy - oznajmiam, mrużąc przy tym oczy. Rozglądam się znów po pokoju. Pstrykam palcami i podpalam kilka kartek papieru leżących na biurku.
- O czym takim?
- Chcę wiedzieć dokładnie, z najmniejszymi szczegółami, co się stało z Lucyferem.
- Niczego więcej nie wiem- mówi niewinnie.
- Jasne, a ja mam wąsy na kolanie.
      Odwracam się na pięcie i szybkim krokiem wychodzę, z całej siły szarpiąc drzwiami, które z głośnym hukiem zatrzaskują się za mną. Nie patrzę za siebie tylko biegnę prosto do swojego pokoju. Wpadam do środka i rzucam się na podłogę. Pstrykam palcami, by zgasić płomienie i wsuwam dłoń pod łóżko. Wyszukuję sporych rozmiarów zawiniątko, które wyciągam i kładę na kolanach. Rozwijam materiał i rozkładam go na podłodze. Kilkanaście rodzajów sztyletów leży przede mną i czeka, aż któreś wybiorę. Podnoszę dwa błyszczące na niebiesko ostrza, jeden zielony i jeden przezroczysty nóż. Wrzucam resztę pod materac i otwieram szufladę koło łóżka. Wyciągam srebrną fiolkę do łapania dusz i wkładam ją do kieszeni na piersi. Broń mocuję przy pasku od spodni pod szatą i nakładam kaptur na głowę.
     Moja twarz znajduje się teraz w cieniu i biedny chłopak nie zorientuje się nawet, kto po niego przyszedł. Rzadko kto wie, kim jestem. A młody siedemnastolatek nie ma pojęcia, że czeka go wyjątkowe spotkanie.
Spotkanie ze Śmiercią.



No, cieszymy się? Mam nadzieję, że tak :) Będę wdzięczna za opinie i komentarze, ale jeśli wchodzicie tu tylko po to, żeby się zareklamować, to nie będę wchodziła na Wasze blogi tylko je usuwała. Więc jeśli chcecie aktywności ode mnie, to przed wstawieniem linka do SPAMu skomentujcie przynajmniej ostatni rozdział. I to naprawdę przeczytany, a nie zerknięcie i krótkie "super" ;)
Dziękuję za uwagę, czekam na oceny <3 + chciałabym też wiedzieć, co myślicie o głównej bohaterce? :) Piszcie.
Pozdrawiam,
Weronika

sobota, 14 września 2013

Prolog.

     Biegnę przez las, co chwilę potykając się o połamane gałęzie i zdradliwe korzenie wysuwające się z ziemi jakby specjalnie po to, by owinąć mi się wokół kostki i wciągnąć do środka.
Krzyczę z przerażeniem, ale tym razem też nikt mnie nie słyszy. Czuję na karku zimy oddech śmierci. Pęd powietrza rozwiewa moje włosy, idealnie czarne, jak krucze pióra. Uderzam ramieniem o pień sosny, którą ledwo udaje mi się ominąć. Igły sypią się z drzewa zostawiając za mną zieloną mgiełkę. Słyszę szelest towarzyszący zakapturzonej postaci. Jej stopy nie dotykają podłoża. Unosi się tuż nad nim i niemal płynie w powietrzu.
      Staram się przyspieszyć i zmylić ciemną postać za mną. Manewruję między drzewami, skręcam. Dostrzegam słabe światło. Rzucam się pędem w tamtą stronę, pełna nadziei na ciepło i bezpieczeństwo. Nie wiem, co sobie wyobrażam uciekając przed samą śmiercią, ale nie mam czasu na głębsze przemyślenia. Kruche gałązki i suche liście trzaskają pod moimi stopami. Nie zwracam uwagi na nieprzyjemny dźwięk rozlegający się, gdy zgniatam grzyby, ani na obrzydliwe chrupanie, kiedy depczę niewinne żuki, które nieumyślnie stają mi na drodze.
      Chciałabym móc powiedzieć, że wiem dokąd biegnę. Ale na razie moim jedynym celem jest coraz wyraźniejsze światło błyszczące w oddali. Gdyby tylko śmierć nie deptała mi po piętach. Ale ona nie ma zamiaru zrezygnować, a do tego wygląda na to, że ani trochę się nie męczy. Szczęściara. Za to ja jestem wyczerpana i już tylko adrenalina trzyma mnie na nogach. Zbieram całą swoją siłę i przyspieszam jeszcze bardziej, byle dalej od tego przeklętego miejsca. Byle dotrzeć do światła.
      Nagle patrzę w stronę jaśniejącego punktu i mało brakuje, żebym zatrzymała się z zaskoczenia. Zauważam, że błyszcząca kropka ani trochę się nie zbliżyła, chociaż przebiegłam już spory kawałek. Pędzę dalej, ale wciąż zachowuję tą samą odległość i nie mogę podbiec bliżej. Zerkam przez ramię i widzę kawałek czarnego materiału nie więcej niż kilka metrów za mną. Moje nogi ledwo wytrzymują a serce niedługo się zatrzyma. Umysł szaleje w poszukiwaniu drogi ucieczki, której za nic nie może znaleźć.
- Zwolnij, Silver- mamrocze postać za moimi plecami, a ja sztywnieję na dźwięk swojego imienia.- Widzę, że jesteś zmęczona.
      Szok spowodowany tym, że zawołała mnie po imieniu sprawia, że zwalniam, ale natychmiast wracam do poprzedniego tempa. Za późno, już prawie mnie dogania.
      Kątem oka dostrzegam czarną plamę po prawej. Skręcam gwałtownie i przebiegam między drzewami. Widzę kępę zieleni i desperacko rzucam się ku niej. Próbuję uspokoić oddech, żeby nie było mnie słychać. Ciemna postać przechodzi obok i obchodzi roślinę dookoła. Mówią, że w takich chwilach całe życie przelatuje przed oczami. Ale ja czuję tylko pustkę, pożerającą mnie od środka. Widzę największe błędy, jakie popełniłam, myślę o tym, co bym zrobiła, gdybym miała szansę. Ale to wszystko oszustwo. Bo przecież miałam już swoją szansę, ale jej nie wykorzystałam. Miałam całe 16 lat na robienie wszystkiego. I nie zrobiłam nic. Nie przeprosiłam mojego przyjaciela za to, że byłam taką idiotką bez uczuć. Nie zakochałam się, łamałam serca i zabiłam kogoś. Tak, zabiłam. Moją matkę, dokładniej. W samoobronie, chociaż policja w to nie wierzy. Ale ja do końca będę to pamiętać.

Mama przy lodówce.
Nóż w jej ręce.
Ostrze wymierzone w moją stronę.
Jesteś potworem. Zimnym bezuczuciowym monstrum.”
Brązowe oczy.
Zimna stal w mojej dłoni.
Krew. Dużo krwi.
Zalewa wszystko.
Wszystko.

      Nagle słyszę szelest. Rozlega się tuż za mną. Czuję lodowaty podmuch na karku, drżę. Z zimna, z przerażenia, z zaskoczenia. Za moimi plecami krzaki się rozsuwają. Odwracam się i szarpię gwałtownie, po czym zamieram, patrząc w puste oczodoły, z których wypływa czarna mgła.



No więc tak, właśnie, dobrze widzicie, PROLOG. xd Mam nadzieję, że Wam się podobał i zaciekawił Was na tyle, że jeszcze tu wrócicie :) Zapraszam do komentowania, bo to bardzo pomaga mi w pisaniu,m chcę wiedzieć co zmienić, czy pomysł Wam się podoba itp. :) Oraz do obserwowania, żeby być na bieżąco ;)
Pozdrawiam,
Weronika ;3

Witam. :)

Witajcie na moim nowym blogu :) Niektórzy z Was może znają moją "twórczość" z poprzedniego: historia-nieba.blogspot.com .  Ale przestałam na nim publikować. Wpłynęły do mnie jednak prośby o dalszy ciąg, a na pomysł nowego bloga zareagowaliście dosyć entuzjastycznie, więc postanowiłam spróbować :) Tak na marginesie, dziękuję za wsparcie :) Ale z góry ostrzegam, że wpisy raczej nie będą pojawiały się regularnie, więc to, że nie odzywam się przez dwa tygodnie nie znaczy, że zniknęłam :D Co za tym idzie zachęcam do obserwowania bloga, jeśli kogoś zainteresuje :) Niedługo (pewnie jeszcze dzisiaj) dodam pierwszy fragment, możemy go chyba nazwać prologiem, co? :3 Tym, którzy mnie nie znają, czyli pewnie większości z Was powinnam się przedstawić :) No więc mam na imię Weronika, mam 14 lat i uwielbiam pisać :) Moim marzeniem (marzeniami xd) jest wydać książkę oraz zostać aktorką :) Jeśli chodzi o to pierwsze to sami ocenicie, czy mam na to jakieś szanse :) Tak czy siak, będziemy mieli jeszcze okazję poznać się nieco lepiej, więc to na razie wszystko :3
Dziękuję za uwagę.
Pozdrawiam,
Weronika